Skocz do zawartości
Gracze online

 

 

Transporter. J. Thomason Story...


Vesa

Rekomendowane odpowiedzi

**Na internecie na stronie z e-bookami, jest dostępna darmowa biografia osoby identyfikującej się jako J. Thomason, która podobno mieszkała w Los Santos, lecz wyjechała w sprawach biznesowych do San Fierro. A jego powrót nie jest nikomu znany.**

 

b.png

Cytat

Polecam Bicik do czytania: 

 

Spoiler

Pamiętam to bardzo dobrze.
Mimo że minęło już ponad dziesięć lat...
Tego nie da się zapomnieć...

 

Liberty City, Rok 2010.


Wtedy wybiły moje dwadzieścia dwa lata życia na tym świecie.
Byłem jeszcze zwykłym szarym człowiekiem. Nie narzekałem bo pracowałem w transportówce.
Miesiąc. Dwanaście zleceń, i wpadało sześć tysięcy na konto od szefa.
Opłaty, jedzenie i balowanie. Blanty, alkohol i tańce...
To były czasy, potem urodził mi się pierwszy syn i rozpocząłem kontakt z nowymi znajomymi.
Może i to dobrze, może i źle. Nie wiem.
Dobrze pamiętam moje pierwsze prywatne zlecenie. 

Cytat

 

/Klub "FireDance", 27 Października 2010./
 
"Siema Jeff" - młody chłopak podszedł do mnie, i klepnął mnie w plecy.
"Yo Dean. Hah. Dzwoniłeś, co potrzeba?" - zbiłem pione z Deanem.
"No, no. Usiądźmy jest sprawa." - powiedział Dean.
Tak więc usiedliśmy, odpaliliśmy po blanciku, i rozpoczęła  się poważna rozmowa.
"Słyszałeś o imprezie która ma odbyć się w tą sobote?" - spytał Dean, dopalając blanta.
"Ta. Ja i tak muszę zostać z młodym i Amandą."  - odpowiedziałem gasząc blanta.
"Szkoda. No nic. Ale miał bym sprawę." - odpowiedział Dean i przybliżył się do mnie.
"Potrzebuje transportu... bo nas już kontrolują" - wyszeptał mi do ucha.
"Jaki transport. Co i  ile?" - wyszeptałem mu z powrotem.
"Pixy, zioło. Od nas do klubu, na sobotę. Dostaniesz dwóch ludzi w razie przypału." - wyszeptał mi do ucha.
Zastanawiając się, zaryzykowałem.
"Dobra. Ile tego będzie?" - wyszeptałem do Deana.
"Mało. Trzy kartony z pixami, dwa z ziołem. Kartony metr na metr. Dostaniesz... Dwa tysiące" - wyszeptał mi Dean.
Dwa tysiące to jedna trzecia mojej miesięcznej wypłaty, ale wielkie ryzyko złapania.
Jak już zaryzykowałem, postanowiłem wypełnić zadanie.
Miałem sporo czasu w sobotę, jak i również prywatne auto do transportu.
Nie zostało mi nic innego tylko przemyśleć trasę transportu.

To był ten dzień. Trzydziesty Października, roku 2010.
Wtedy wróciłem z pracy o godzinie trzynastej. Pobawiłem się z dzieckiem i spędziłem trochę czasu z żoną.
Właśnie wtedy oglądając telewizor, sprawdziłem telefon by sprawdzić e-mail. Zonk... Trzydziesty Października... Sobota... Impreza, klub "FireDance".
-Kochanie. Poczekasz na mnie. Muszę podjechać bo znajomy stracił auto i muszę go podwieźć do brata na urodziny. - powiedziałem by nie było kłótni że praca, praca, praca.
-Ehh. Jasne kochanie. Tylko wracaj szybko. - odpowiedziała, zebrałem się i pokierowałem się do auta. Udając się w wskazany adres.
Wiedziałem że Dean ma dużo znajomych. Większość z nich popatrzyło się na mnie zza barka. No nic, tylko Dean mnie znał. Podjechałem, okazało się że również znam Franka. Obniżyłem szybę w pojeździe.
-Jeff. Mordo ty moja. Co tam słychać na rejonie. Jak tam Amanda? - powiedział Frank, i z uśmiechem przedstawił mnie znajomym.
Franka znałem z liceum. Pamiętam że kontakt nam się urwał gdy pojawiły się mu dzieciaki.
-Uhhh. Frank. Siemanko. Dobrze jest, nic nowego. Amanda się trzyma dobrze. - odpowiedziałem mu.
-Co cię sprowadza Jeff? - spytał Frank bo wiedział iż zazwyczaj w soboty odpoczywałem przed telewizorem oglądając hokeja.
-Dean. Miał zlecenie dostawy dla mnie. Podobno ma lipę. - powiedziałem wprost gdyż widziałem jak czas mi umyka.
-Emmm.... yyyy.... Dobra, dawaj za mną. Zaryzykuje. - Frank wyglądał na poddenerwowanego, po czym rozglądnął się i zaprowadził mnie w jakiś zakamarek.
Ulic nie było widać, jedna latarnia... ale popsuta. No nic, nie wiedziałem co mnie czeka. Otworzyła się stara brama garażowa. Patrzyłem co się dzieje.
Wyszedł z niej Dean, wraz z dwoma uzbrojonymi mężczyznami. Broń typu SMG, już nie pamiętam czy to mp5 czy co innego. Serce biło jak opętane.
-Jeff. Frank. Pakujemy na pakę. W razie lipy masz tutaj obstawę. Jak będzie lipa, walisz za siedzenie z pieści, tak by usłyszeli. Proste? - powiedział Dean.
-Dobra. Szybka dostawa. Macie tam kogoś kto to odbierze? Bo Amanda czeka na mnie w domu. - odpowiedziałem.
-Tak. Obok klubu będzie budka po corn burgerach. Tam będzie dwóch innych chłopaków którzy odbiorą paczki i przekażą kasę do obstawy. - powiedział Dean.
Załadowaliśmy wtem pięć  paczek z narkotykami, chłopy władowały się na pakę. Wszedłem, zapiąłem pasy, i w drogę do klubu.
Całą drogę jechałem normalnie, według zasad ale nie kompletnie. Tak by nie było zbyt podejrzanie.
Udało się dojechać w miejsce docelowe. Rozglądnąłem się, brak przypału. Podjechałem pod starą budkę. Stało dwóch chłopaków, jeden w średnim wieku i młodziak.
Otworzyłem pakę, dwóch mężczyzn z obstawy podało paczki do chłopaków.
-Tak jak było na umowie. Trzysta pięćdziesiąt... - powiedział jeden z nich. Po czym dostali teczkę. Otworzyli, w środku banknoty, w jednej kupce po dziesięć tysięcy. Liczą, liczą. Naglę widzę że coś jest nie tak.
-Brakuje pięćdziesiąt. - powiedział jeden z obstawy.
-Nie będę przepłacał... Tyle wam wystar.... - mówił starszy z nich, po czym jeden z obstawy uderzył go trzy razy z pięści w twarz, tak że krew poleciała z zębów i nosa.
-Wiemy gdzie jesteście. Do jutra ma być sześćdziesiąt. - powiedział mężczyzna z obstawy.
-Ale... - mówiąc młody, zobaczył iż jeden z obstawy zaciska dłoń.
-Dobra. - odpowiedział wystraszony. Dwóch mężczyzn weszło do paki pojazdu. Odwiozłem ich na osiedle w miejsce odbioru.
-Jeff... Spisałeś się. Były jakieś problemy? - powiedział uśmiechnięty Dean.
-Dali tylko trzysta. - odpowiedział jeden z obstawy.
-Uhu. To dlatego tak późno. No nic Jeff. Masz tu z premią za stracony czas. - powiedział Dean i podał mi do ręki kopertę którą otworzyłem. W kopercie było równo siedem tysięcy dolarów.
-Dzięki Dean. Będzie na nowe ciuchy dla dziecka i Amandy. - powiedziałem z uśmiechem.
-Kurwa. Jeff... Nie przesadzaj... Zarobiłeś, też sobie coś kup. - odpowiedział Dean.
-Dzięki za pomoc. Jeff. - powiedział drugi z obstawy, oraz podał mi rękę którą uścisnąłem, po czym pokierowałem się do domu by spędzić czas z Amandą.
Telefon zadzwonił po pięciu minutach. Był to Dean.
-Jeff. W razie co, w kontakcie. Jak będę potrzebować "Dostawcy" dam ci znać. - Po czym się rozłączył.
Dojechałem do domu. Nie chwaliłem się zarobkiem. Ale w niedziele pojechałem z Żoną na zakupy. Po ściemniałem że odłożyłem pieniądze. Była zadowolona... Ale ja nie mogłem znieść okłamania jej, nawet w taki sposób... Ale wolałem by nic nie wiedziała.

 

Dzień 13 Listopad 2010. Wieczór.
Właśnie odpoczywałem z swoja kobieta, Syn już spał.
Oglądaliśmy nasz ulubiony serial romantyczny. Zapowiadał się miły wieczór.
Nagle w mojej kieszeni zaczął wibrować telefon. Myślałem kto to mógł być.
Dean.
No nic, przeprosiłem Amandę i odebrałem w kuchni.
- Jeff. Jest sprawa. Był byś wolny za godzinę? Ważne. - powiedział Dean szybko przez słuchawkę.
- Jasne Dean. Za godzinę mogę podjechać. Gdzie? - odpowiedziałem.
Amanda wiedziała iż jestem człowiekiem który pomoże swoim znajomym, z czego była dumna.
- Tamto miejsce co ostatnio. - odpowiedział.
Wiedziałem że coś jest na rzeczy. Nie wiedziałem tylko co. No nic.
-Jasne. To za pół godziny wychodzę, oglądnę z Amandą serial do końca. - odpowiedziałem patrząc w stronę salonu.
- Dzięki Jeff. To za godzinę. - powiedział Dean, po czym się rozłączył.
Oglądnąłem do końca serial, ubrałem się wyjściowo. Wszedłem do prywatnego Vana i pojechałem.
Podjechałem pod miejsce, po czym zgasiłem silnik pojazdu, wyszedłem i czekałem. Popijając kawę z stacji benzynowej.
Wyszedł Dean, przywitaliśmy się oraz gestem ręką pokazał by iść za nim.
Wchodzę do środka garażu. W środku trzech mężczyzn, dwóch z ostatniej wyprawy i jeden nowy.
-Witam Jeff. Potrzebujemy twojej pomocy. - powiedział jeden z nich.
-Jasne. W czym mam pomóc? - odpowiedziałem, nie chcąc wchodzić w kłopoty z mężczyznami widząc co zrobili na ostatniej akcji.
-Słuchaj. Musimy podjechać w jedno miejsce i kogoś odbić. Porwali brata tego pana. - powiedział pokazując na trzecią osobę.
-Wiemy gdzie są, ale nie możemy podjechać swoimi pojazdami bo nas znają i mogą coś odwalić. A nie chcemy by było głośno. Szybka robota. - powiedział drugi z nich.
-Rozumiem. Też bym się wkurwił i szukał kogoś do pomocy. Wziąłem Vana, tego co ostatnio. - odpowiedziałem solidnie.
-Dobrze. Idziemy, Dean cię pokieruje i powie ci cały plan. My wejdziemy na pakę. Wiemy co mamy zrobić. Dean ci powie twoją część roboty. - powiedział pierwszy.
I tak było, weszliśmy do Vana, nie zdziwiłem się iż trzech chłopów jest uzbrojonych, w końcu widziałem ich przedtem z bronią palną. A teraz mieli baseballe.
Jadąc będąc kierowany przez Deana, powiedział mi plan jak byliśmy na drodze szybkiego ruchu.
-Jeff. Podjedziesz pod tylnie drzwi. Wskaże ci dom. Staniesz tyłem by chłopacy mogli szybko wyjść i wlecieć do domu. Od frontu by się zorientowali iż coś jest nie tak.
Dlatego będziesz musiał podjechać od tyłu. Po zgarnięciu porwanego, oddalasz się jak najdalej. Przed wszystkim, ściągniesz rejestracje. Pomogę ci. Pamiętaj iż od momentu zebrania porwanego, masz minutę by oddalić się przynajmniej jeden kilometr. Jest to ważne gdyż nie chcemy mieć przypału ani od służb ani od innych. - powiedział Dean.
Zjechałem, zatrzymaliśmy się, ściągnęliśmy rejestracje, i podjechaliśmy pod tył wyznaczonego domu.
Z paki wyszli mężczyźni, po czym wywarzając tylnie drzwi weszli do środka, dwie minuty później usłyszałem alarm, głośne pikanie. Mężczyźni weszli do paki i mocno zamknęli drzwi. Wiedziałem że mam minutę, dlatego obrałem najszybsza drogę ucieczki z miejsca  przestępstwa.
Powróciliśmy w miejscówkę Deana.
Z paki wyszło trzech mężczyzn z czego jeden z nich trzymał młodziaka. Młodziak w wieku szesnastu lat.
Twarz mocno obita, rany cięte na plecach, głowie i rękach, w tych też okolicach siniaki.
-Dzięki Jeff. Spisałeś się. - powiedział pierwszy, i poklepał mnie po plecach, na jego garniturze było widać plamy.
-Dziękuje ci. Gdybyśmy nie byli tam dzisiaj, to jutro mogli by go zabić. Dzisiaj chcieli okup... - powiedział trzeci, który wyciągnął z prawej kieszeni plik pieniędzy i mi go podał.
Odepchnąłem pieniądze w jego kierunku.
-Nie przyjmę pieniędzy. Rodzina nie ma wartości. Zrobiłem to czysto jako pomoc. A nie jako zadanie albo prace. - odpowiedziałem, nie myśląc dużo nad tym co zrobią.
-Szlachetny z ciebie człowiek. Będę pamiętał. - powiedział, schował pieniądze, po czym poklepał mnie po barku z uśmiechem.
-Stary, dobry Jeff. - powiedział Dean.
-Okej. W takim razie to wszystko? Chciałbym się położyć z Żoną spać. A już jest dwudziesta druga piętnaście. - odpowiedziałem.
-Tak. To wszystko. Nie zatrzymujemy cię. Naprawdę dzięki za pomoc. - powiedział pierwszy z nich.
Dean wtem pomógł mi założyć tablice rejestracyjne, i pojechałem w stronę domu. Położyłem się z Amandą. Spędziliśmy miło noc.
Jak co niedziele, wstałem o dziesiątej i włączyłem telewizor. Włączony kanał jeden. Wiadomości, a w nich informacja. 
"Brutalne pobicie. Dwie osoby w stanie krytycznym."
Dużo o tym nie myślałem. Po wiadomościach przełączyłem kanał. Postanowiłem zgrywać osobę która o tym nic nie wie...
Przez dłuższy czas wszystko było dobrze.
Mniej telefonów, więcej czasu spędzonego z rodziną, sporo wolnych dni.
Dużo spalonych blantów i mniej roboty niż zazwyczaj.
Sporo seksu z żoną, bawienia się za dnia z młodym.
Wszystko było spokojne, do czasu dnia dziękczynienia.

 

Cytat

 

/25 Listopad 2010/

Dzień w którym zbieraliśmy się w rodzinnym gronie. Miła atmosfera, godzina szesnasta.
Jestem u moich teściów. Jak zawsze teść zadowolony, szwagier nie mógł przyjechać gdyż był po operacji.
No i widzę. Teściowa. Jak zawszę, wzrok jak by obwiniała mnie że Amanda nie mieszka w trzy piętrowym domu.
-Witaj... Zięciu. - powiedziała, tym samym tonem co zawszę. Jak bym był dla niej najgorszą pogardą.
-Witam mamo. Widzę pięknie udekorowany dom. - powiedziałem starając się być miły.
-Tak. W tym roku wydaliśmy pięćset dolarów na dekoracje. - powiedziała z zachwytem.
Nie chciałem drążyć tematu do czasu kłótni. Przytaknąłem, i zebraliśmy się do jedzenia.
Atmosfera była taka sobie, do godziny osiemnastej.
Zadzwonił Dean. Przeprosiłem towarzystwo, i udałem się w stronę przedpokoju.
-A ty dalej z tym nieudacznikiem? Co z nim będziesz miała? Patrz w jakich szmatach chodzisz... - powiedziała teściowa, a ja to usłyszałem.
Nie słyszałem odpowiedzi od Amandy, teść starał się uspokoić sytuacje gdy ja ubierałem buty i po cichu wychodziłem z mieszkania.
Usłyszałem wtedy tylko słowa.
-Ale Lena, przecież stara się, my też nie jesteśmy bo... - dalej nie usłyszałem, bo już byłem na zewnątrz.
Udałem się bliżej samochodu i odebrałem.
-Siema Dean. Przepraszam że tak późno ale się podkurwiłem. - powiedziałem nie w humorze.
-Siema Jeff. Jest sprawa. Wpadniesz i pogadamy. Ok? - powiedział Dean.
-Jasne, tam gdzie ostatnio? - spytałem.
-Tak. właśnie tam. - powiedział Dean.
Klucze od samochodu zostawiłem w mieszkaniu, postanowiłem zadzwonić na taksówkę i podjechać pod Vana. Zorientowałem się iż klucze dałem Amandzie, a ona schowała je do torebki. No nic, przecież miała prawo jazdy.
Byłem już pod domem. Zebrałem klucze od Vana, wtedy zadzwoniła Amanda.
-Tak kochanie?
-Jeff? Gdzie ty jesteś? - powiedziała Amanda. W tle słyszałem teściową, najwidoczniej teść jak co wigilie siedział z kawą i cygarem przed telewizorem.
-Postanowiłem się przejść. - powiedziałem do Amandy, bo też nie chciałem zaczynać kłótni.
W tle usłyszałem teściową która powiedziała tylko "Ohh córka. Za kogo ty wyszłaś... Mogłaś być przecież z Edwardem". Rozłączyłem się. Nie chciałem się już denerwować.
Odpaliłem Vana. Telefon, dwa, trzy i tak w kółko. Cały czas Amanda. Odrzuciłem. Po czym przestał dzwonić.
Dojechałem na miejsce, na zewnątrz był Dean.
-Siema Dean. Co się stało? - zbiłem z nim piątkę.
-Siema Jeff. Słuchaj, robimy wjazd. Zgwałcili mi siostrę przed świętami. Muszą zapłacić za to. - powiedział podkurwiony Dean.
-Kieruj. Jedziemy. - pękły mi nerwy. Teściowa mnie już zdenerwowała. Żona nie umie stanąć w mojej obronie, i dowiaduje się jeszcze iż siostra Deana została zgwałcona?!?, PRZED ŚWIĘTAMI!!
Nie, po prostu nie wytrzymałem. Co prawda, dużo mnie nie łączyło z jego siostrą, ale Deana traktowałem jak dobrego kuzyna. Dean przygotował trzy pistolety typu Glock-17 drugiej generacji, oraz dwa baseballe. Zebrało się jeszcze czterech ludzi, z czego jeden z tych których znałem z poprzedniej akcji.
Każdy porozmawiał z Deanem przez chwilkę by dowiedzieć się o sytuacji.
-Dobra. Pakować się na tyły Vana. A ty masz tutaj Jeff ustawionego GPS. - powiedział Dean, po czym podał mi GPS z ustawionym adresem.
-Jeff. Ściągamy ci blachy. Staniesz tyłem do drzwi. Użyjesz klaksonu. I ostrzegam... gdy wrócimy i trzaśniemy paką, to odjeżdżasz z tamtego miejsca. - powiedział Dean z poważną twarzą, po czym wszedł na pakę.
Zapowiadało się wielkie niebezpieczeństwo. Ale już byłem na tyle wkurwiony iż nie myślałem o tym. Ściągnęliśmy tablice i pojechaliśmy w wyznaczone miejsce.
Dojechaliśmy, użyłem klaksonu, stając jak najbliżej drzwi.
Popatrzyłem się w lusterko i widziałem jak pięć osób w tym Dean, wybiega w stronę białych drzwi, po czym jedna z tych osób strzela obok klamki, druga wtem kopie w zniszczone drzwi by się rozchyliły. Akcja wejścia do środka i podejścia pod stół świąteczny trwała trzy sekundy.
Strzały, i głośne krzyki, które umilkły po piętnastu sekundach. Po czym odgłosy tłuczonego szkła i rozwałki przez dziesięć sekund.
Usłyszałem syreny. Adrenalina podskoczyła. Słyszę i czuje trzaśnięcie swojej paki po pięciu sekundach. Odpaliłem auto i pojechałem jak szalony przez najciemniejsze ulice w okolicy, by nie być widoczny.
Usłyszałem głośne syreny. Myślałem że to koniec. Syreny się oddaliły. Miałem szczęście. Byłem za blokami w ciemnej uliczce, bez odpalonych świateł.
Po czterdziestu minutach, byliśmy pod miejscem Deana. Wyszedłem z pojazdu. Popatrzyłem na jego stan.
Cała karoseria porysowana i powgniatana. A ja w dalszym stanie adrenaliny. Fartem nas nie złapali. Z pojazdu wyszedł Dean, a za nim pięć osób, cztery uzbrojone i jedna z workiem na mordzie.
-Mamy skurwysyna - powiedział Dean, z uśmiechem.
Ja wtem nie wytrzymałem. Złapałem od jednego za baseballa, używając trochę więcej siły. Po czym uderzyłem typa z workiem na głowie kilka razy w stronę brzucha, trafiając mu dwa razy w lewą stronę brzucha, i trzy razy w okolice biodra i uda.
-Ty skurwysynu... Rozjebałeś mi cały dzień, i dodatkowo auto. - zdenerwowany mówiłem tak pod nosem, po czym dwóch z nich odebrało mi baseball.
-JEFF!, Spokojnie. Opanuj nerwy... - powiedział Dean, starając się mnie uspokoić.
-Chodź na bok. - powiedział Dean, i oddał baseball chłopakom obok, jak i swoją broń.
Dean wyciągnął dwa blanty, poklepał mnie po plecach.
-Dzięki za pomoc Jeff. Coś się stało? - podał mi blanta i go odpalił.
-Dean. Ja już kurwa nie wiem. Staram się dla Amandy i młodego. Robię co mogę. A ta pizda teściowa ehh... a potem jeszcze się Amanda pyta czy wszystko dobrze. A w sumie kurwa. Nie ważne. Jeszcze przez typa mam całego Vana rozjebanego... No nic. Ważne że będzie cierpiał. - powiedziałem paląc blanta i się uspokajając.
-Uhh... Nie wiedziałem Jeff. Słuchaj. Dzięki za pomoc, zależało mi by typ dostał za swoje. Dzisiaj dostanie. Teraz mam za dużo emocji też. Ale... wpadnij jutro to ci pomogę z autem, i myślę iż załatwię ci zlecenia na kluby. Jeżeli będziesz chętny. Nic na siłę. - powiedział Dean.
Rozmowa potoczyła się trochę dłużej. A pojazdu nie mogłem zabrać w takim stanie. Tego dnia spałem w mieszkaniu Dean'a, by odpocząć od sytuacji.
Dean był dla mnie jak kuzyn. Wiedziałem że mogłem z nim o wszystkim pogadać, tak samo jak on ze mną. I byśmy się nie wydali.
Dzień w którym obudziłem się zjarany u Deana. Pamiętam go jak dziś.
Mimo że minęło od niego tyle czasu.

 

Cytat

 

/Dom Deana. 26 Listopad 2010/

-Jeff. Wiesz że traktuje cię jak dobrego przyjaciela. Jesteś prawie dla mnie jak kuzyn. - powiedział Dean klepiąc mnie po barku.
- Ale Dean... Ja już sam nic nie wiem. Czy ja nie staram się wystarczająco zapewnić im dobrego życia? - odpowiedziałem załamany.
- Jeff. Zobacz ile już wpakowałeś pieniędzy w rodzinę... Dom, dwa auta, trzecie w planie. Nowe meble. Super ciuchy... Zazdroszczę ci. - powiedział Dean.
- Powiem ci. Nie wiem co się wydarzy. Ale dobrze jest mieć kogoś takiego jak ty i Frank. Fajnie że ludzie mnie traktują jak normalnego człowieka. Tu i w pracy. - odpowiedziałem i się uśmiechnąłem.
- Jeff. Ja cię znam, Frank cię zna i panowie z ostatnich akcji cię chwalą. Nie znam innej bliskiej mi osoby która bez względu na wszystko. Pomogła mi tak jak ty... - powiedział Dean, dając mi braterski uścisk.
- Dean. Pamiętaj że są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. Jest nimi Duma i Honor. I mimo że nie mam zbyt wielkiej dumy. Czuję wielki honor że mogę wam pomagać. - powiedziałem do Deana.
- I to się szanuje. Nie wiem jak w twojej pracy. Ale na pewno tutaj. - odpowiedział Dean.
Dalsza rozmowa toczyła się normalnie. Zjedliśmy jakiś fast food i naprawiliśmy auto w serwisie, bym nie miał lipy.
Tego dnia wróciłem wieczorem do domu. Czekała Amanda, wyjątkowo nie zdziwiłem się jak spytała mnie gdzie byłem, co się stało.
Odpowiedziałem jej tylko że się zdenerwowałem i nie miałem ochoty wysłuchiwać jaki to najgorszy jestem od teściowej.
Kolejne dni, a nawet i tygodnie mijały bardzo spokojnie. Ba. Nawet dostałem tydzień urlopu z pracy na sprawy prywatne za dobrą prace.
Wyjątkowo miałem trzy tygodnie wolnego wliczając okres świąteczny.

 

Cytat

 

/31 Grudnia 2010, Godzina 20:00/

Tego dnia miałem zbierać się z Amandą na Sylwestra, miałem. Okazało się że idzie z koleżankami.
No nic, szybki telefon do Deana i postanowiłem wpaść do chłopaków.
Gdy zajechałem w wyznaczone miejsce, Dean uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jeff. Dobrze że jesteś przed czasem. - powiedział zadowolony Dean.
- No. Też się cieszę. Tylko po Alkohol trzeba skoczyć. - odpowiedziałem zbijając z nim grabe.
- Tak, tak. Ale to zaraz. Słuchaj. Sprawa jest. Bardzo ważna. Potrzebujemy transportu. Godzinka roboty. - powiedział Dean.
- No spoko, luzik. Mam jechać po Vana? - spytałem.
- Nie, nie trzeba. Dam ci kluczyki do mojego auta. Chodź, dowiesz się o co chodzi. - powiedział Dean, po czym pokierowałem się za nim.
Typowo, te same miejsce, zaułek i garaż.
Wchodzę z Deanem. A w środku jeden z poprzednich ludzi których już znałem, więc się przywitałem.
- Witaj Jeff. Słuchaj, mam prośbę. - powiedział mezczyzna.
- Witam. Mów śmiało, puki jeszcze nie ma w pół do dwunastej. - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Chcę byś podjechał ze mną i Deanem na lotnisko. Tam będzie taki biznesmen w granatowej marynarce. Trzeba go odebrać z lotniska. - powiedział mężczyzna.
- Dobra. Szybki transport. - odpowiedziałem.
- Nie dokładnie. Widzisz Jeff. Ów osoba jest dużą szychą w Vice City, i jeden z jego pomocników bardzo go oszukał. On chce mu coś tylko wytłumaczyć. - odpowiedział mężczyzna.
- Dobra. To co mi będzie potrzebne? - odpowiedziałem.
- Ty będziesz jechał autem Deana z tablicami kogoś z osiedla obok. Tablice już mamy, załóż tylko okulary i czapkę. - odpowiedział mężczyzna, przygotowując Five-Seven, Dean w tym czasie również przygotował Five-Seven. Tak przynajmniej wyglądała ów broń.
Przygotowaliśmy się. Podjechaliśmy na lotnisko i odebraliśmy wskazanego "biznesmena".
- Witam panowie. Proszę adres. - powiedział biznesmen, wtem podał jednemu z nich kartkę. Mężczyzna spisał adres na telefon i ustawił adres GPS.
Pojechaliśmy w dzielnice, w której było pełno fabryk. Wtem kazali zgasić światła, widząc trzech chłopaków z przodu, i jednego za nimi.
- To on. - powiedział "Biznesmen".
- Jeffrey. Musisz w nich wjechać. - powiedział Dean.
Cholera. Pomyślałem że sobie żartuje. Ale mieli pistolety. A ja słowa dotrzymuje co do pomocy. Myślałem że to żart.
- Powiem ci kiedy. - powiedział mężczyzna. To już nie były żarty. Miałem wiele strachu, a serce biło jak głupie.
- Teraz. - powiedział mężczyzna, gdy ów mężczyźni przekazywali sobie coś. Depnełem na gaz, i wjechałem w grupę trzech mężczyzn, a z pojazdu po zatrzymaniu wybiegł mężczyzna i Dean.
Słyszałem kilka strzałów, miałem szczęście że miałem pasy. Strzały ucichły.
- Tak to jest. Jak się zadziera z ludźmi spoza swojej ligi. - powiedział "biznesmen"
- Jednego dnia podajesz pomocną dłoń, drugiego zostajesz dymany na dwieście tysięcy dolarów. To ostatni raz. - powiedział "biznesmen".
- Zdrada? - odpowiedziałem.
- W rzeczy samej. - odpowiedział "biznesmen", w tym czasie Dean i drugi mężczyzna przytargali wiercącego się pana w średnim wieku, po czym dali go w środek.
- Dobra. Teraz Shoreside Vale, w głębie lasu... - odpowiedział "biznesmen"
Pojechaliśmy w wyznaczony kierunek, nie patrzeliśmy się na paczkę przekazywaną trzem mężczyzną ani na nich.
Gdy już dojechaliśmy do celu, wszyscy wyszli z pojazdu, wtem Dean i mężczyzna wytargali związanego, haratając go na wszystkie strony na ziemi.
Ten próbował coś mówić przez knebel.
- Ściągnijcie mu te liny z mordy. - powiedział "Biznesmen".
- Sz-sz-szefie. Ja ci-ci te pieniądze zwró-wró-ce. - mówił zastraszony, opluwając się z strachu.
Biznesmen wtem złapał za kija z ziemi, po czym mocno go nim uderzył w twarz.
- Jak do mnie mówisz, to się ogarnij. Szmatławcu... - odpowiedział biznesmen.
- Przepraszam szefie. Produkty sprzedane, pieniądze miałem wysłać dzisiaj. Mam już sto tysięcy. - powiedział związany.
- ILE?!? Sto tysięcy... Te produkty są warte przynajmniej trzysta. Miałeś mieć czysty zarobek pięćdziesiąt tysięcy, a mi dać dwieście pięćdziesiąt. Ale wiesz. Marcus był tutaj też, porobił zdjęcia, a Reznov sprawdził twoją komórkę i adres. Za zdradę się płaci... Tych trzech mężczyzn to klient i asekuracja przebiegu. Ale ty wyjątkowo nie znasz Liberty City, ani Vice City. Mnie się nie dyma... - wtem zdenerwowany biznesmen, uderzył mężczyznę kijem bardzo mocno w twarz, po czym jeszcze mocniej pod żebra, wtem kij się złamał.
Związany zwijał się z bólu, nie mógł już nawet mówić. "Biznesmen" wyrzucił połamaną część kija.
- Odstrzelić, zwłoki do wody, reszta obserwować teren. - powiedział "biznesmen" oraz wsiadł do pojazdu.
Mężczyzna w tym czasie strzelił w głowę związanego, po czym zatargał zwłoki za sobą, my z Deanem obserwowaliśmy.
Mężczyzna wrócił po pietnastu minutach cały mokry, wtem udaliśmy się do auta, i pojechaliśmy z powrotem do Deana, w drodze o godzinie dwudziestej trzeciej zakupiliśmy kilka butelek Rumu i Coli.
Sylwestra spędziłem bardzo ciekawie, świętując z Deanem, Frankiem, Mężczyzną, jego kompanami oraz "Biznesmenem".
O godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści, Biznesmen poprosił byśmy podeszli do niego.
- Chłopaki. Dzięki za pomoc. Oto wasza działka. - wtem podał trzy koperty.
Dean i mężczyzna odebrali koperty, wtem ja oraz sprawdziliśmy środek. Byłem w szoku, wtem wyjąłem z koperty tylko jedną czwartą, a resztę oddałem. Równo wyjąłem dziesięć tysięcy.
- Coś ci nie pasuje? - spytał biznesmen.
- Nie. Po prostu tyle ile wziąłem mi pasuje. A nie chce pobierać zbyt wiele za swoje pomaganie. - odpowiedziałem z uśmiechem, biznesmen odebrał kopertę.
- Podoba mi się twoje nastawienie. No nic. To jest za robotę. Dzięki panowie. - odpowiedział biznesmen, klepiąc wszystkich po barkach.
Impreza trwała do rana, i dopiero o szesnastej godzinie następnego dnia, odwieźliśmy "Biznesmena" na lotnisko.
Jak dla mnie, nie było już rzeczy dziwnych. Tylko spokojne albo straszne. Spokojne jak odpoczynek i standardowa praca, i straszne jak pomaganie w sprawach Deana i innych z tej społeczności.
Od ostatniego Sylwestra, było bardzo dużo spokoju, no do czasu. Do czasu aż nie zadzwonił nieznajomy numer...

 

Cytat

 

/20 Kwietnia 2011/

Tego dnia jak każdego innego było spokojnie.
Spędzałem dużo czasu w pracy, jeszcze więcej z Amandą i młodym. No i co by dodatkowo mówić. Urodziła mi się córka miesiąc temu.
Oznaczało to więcej pracy, jeszcze więcej obowiązków i dbanie o najbliższych.
Wtedy, w nocy nie jestem dokładnie pewien czy to była dwudziesta pierwsza czy druga. Pewny jestem że odebrałem i usłyszałem.
- Witam. Pan J. - nieznajomy głos, podobny do takiego który już słyszałem.
- Witam. Jeffrey Thomason z tej strony. Z kim mam przyjemność? - odpowiedziałem.
- Znasz Deana *******? - odpowiedział głos w słuchawce.
- Tak. Co się stało? - odpowiedziałem z lekkim lękiem, orientowałem się kto zadzwonił.
- Został porwany. Potrzebujemy twojej pomocy. - odpowiedział głos w słuchawce.
- Jasne. Gdzie mam się zjawić? - odpowiedziałem, przygotowując się do wyjścia.
- Tam gdzie zawsze. Zapukaj w bramę. - odpowiedział głos w słuchawce.
- Jade. - wtem rozłączyłem się i wyszedłem w stronę Vana.
Pojechałem najszybciej jak się dało w dane miejsce, wtem zapukałem w bramę. Drzwi otworzyło dwóch poprzednio znanych panów.
- Witam panie J. Szybko ściągnij tablice. W czasie ściągania powiem co się stało. - odpowiedział jeden z nich.
Wtem szybko zacząłem ściągać tablice z auta, wrzucając je na pakę.
- Podjechało auto. Dwóch zamaskowanych mężczyzn. Byłem w toalecie, a pan obok palił na zewnątrz z boku. Zanim odjechali, jeden z naszych zdołał dać nadajnik na pojazd, jak na twój. - odpowiedział jeden z nich.
- Mam nadajnik? - odpowiedziałem lekko zdenerwowany.
- Tak. Są one w ramach naszego bezpieczeństwa. Mniejsza, mamy namiary gdzie jest Dean. Potrzebujemy twojego pojazdu, gdyż każdy inny jest zbyt mały. - odpowiedział jeden z nich.
- Jasne. Kto przyczepia te nadajniki? - odpowiedziałem, wtem z zaułka wyszło dwóch chłopaków, w tym Frank.
- To ja. Musimy dbać o bezpieczeństwo. - odpowiedział Frank.
Wtem trzech z nich weszło do paki pojazdu, ja szybko usiadłem za kierownicą z Frankiem.
- Słuchaj Jeff. Masz lokalizator. Jedz tam szybko. - pokazał mi Frank, a ja zauważyłem lokalizacje taką samą jak poprzednio. Te same magazyny.
Pojechałem najszybciej jak się dało. Okazało się że pojazd zaparkował nieopodal kontenera z drzwiami, no nic, Frank zapukał w tył paki trzy razy.
Wtem Frank kazał mi czekać w pojeździe.
Wszyscy czterej wyszli uzbrojeni w stronę kontenera. Broń typu SMG, ale to nie było ani Uzi ani MP-5.
Ustawienie przy drzwiach, wtem jeden z mężczyzn mocno z kopa wyważa drzwi i szybko wchodzą, i nagle oddają strzały w środku.
Szybkie wejście. Trzy minuty, wyjście z Deanem, i wrzucenie go na pakę pojazdu, oraz wejście do pojazdu, nagle mocne uderzenie w tył pojazdu.
Ruszyłem, a za nami pojazd, który próbował mnie wyprzedzić i staranować.
Ja uparty na swoje, zacisnąłem zęby, zauważyłem pilar, jeden z dwóch przy wyjeździe z okolicy, pierwszy nie trafiony, wtem przy drugim, widząc że nas wyprzedza, kręcąc w stronę pilaru, mocno zahamowałem w jednym momencie.
Nigdy przedtem nie widziałem jak auto wbija się na osiem centymetrów w pilar, a na przedniej pozostałości szyby widać liczne ilości krwi, uciekłem bo nie chciałem więcej ryzykować, a alarm i tak już wył.
Uciekłem jak najszybciej mogłem w miejsce Deana i się zatrzymałem.
- Kurwa. Ledwo się udało... - odpowiedział jeden z nich, wychodząc i wyciągając Deana.
Dean był cały zakrwawiony i mocno obity przy pomocy jakieś mocnej broni białej.
Wtem wszyscy zebrali się do domku przez bramę. Usiedli i wtem Dean odpowiedział.
- Klub "FireDance", to oni... - odpowiedział Dean.
- Pewnie trzeba im przypomnieć z kim współpracujecie... - odpowiedział mężczyzna.
- Mówili. Mówili o... pixach. Na szóstego maja, dwa kartony. - odpowiedział Dean.
- Za to że cię porwali. To przyjedziemy tam szóstego maja. - odpowiedział mężczyzna.
- Dajcie mi znać o której. - odpowiedziałem widząc stan Deana.
- Jasne panie J. Przygotuj się że jazda... będzie ostra. - odpowiedział mężczyzna.

 

Cytat

 

/06 Maja 2011/

Minęło już sporo czasu. Rany zostawiają blizny, takie same jak u Dean'a.
To nie blizny na dni, tygodnie, miesiące. Ów blizny są na całe życie. Może ich nie widać, ale łatwo sobie je przypomnieć.
Tego dnia o godzinie 19:00, może 19:20 już nie pamiętam do końca tego o której godzinie. Pamiętam co się stało.
Podjechałem wtedy pod miejsce gdzie zawsze widzieliśmy się z Deanem odnośnie spraw.
Wyszedłem z pojazdu i wszedłem do środka. 
-Siema Jeff. Gotowy? - powiedział Dean, z bliznami na twarzy.
-Muszą zapłacić... - odpowiedziałem widząc Deana.
-Dobra, wiecie co mamy zrobić. Każdy gotowy? - powiedział Dean do pięciu osobowej ekipy, uzbrojonej w broń typu karabinków.
-Plan jest prosty. Pan J podjeżdża pod klub, pięćdziesiąt metrów od klubu, za tylnym wejściem, od strony lewych okien, tam nie ma kamer - powiedział jeden z nich
-Tak. I tam stoi. Po sygnale jakim będzie zapukanie dwa razy w blachę, wchodzimy my. Panie J. Czeka pan na nas aż nie wyjdziemy z klubu. Najważniejsze. Usłyszy pan syreny. Podjeżdża pan pod tylne wejście, w stronę szyb, druga szyba od lewej. Pamiętać trzeba, druga szyba od lewej z tyłu. - powiedział drugi.
-Jasne. Rozumiem. - powiedziałem wtedy do nich.
-Dobra, nie ma czasu. Ruszamy. - powiedział Dean, zakładając kominiarkę na twarz w kolorze biało-pomarańczowym.
Wtedy wszyscy założyli różne kominiarki, kierując się do mojego auta, wszyscy weszli na pakę.
Pokierowałem się jak mówili, w mniej więcej wyznaczony punkt. Zapukałem dwa razy w blachę, i się zaczęła cała akcja.
Widziałem tylko jak pięć osób, podchodząc do tylnych drzwi, otwiera je przy pomocy strzału w okolice klamki.
Krzyki ludzi, strzały i płacz kobiet, i słyszę nagle syreny, i coraz głośniej, i głośniej.
Podjechałem szybko w wyznaczone okno. Strzały i krzyk.
"To za Dean'a, za osobę która wam tyle pomogła!!!!" i dodatkowe "Nie! NIE! Proszę!!!" przez kobiety i mężczyzn.
Widziałem już z daleka. Radiowóz. Myślałem, nie dadzą rady. Bałem się...
Wychodzą wszyscy i nawet nie zamknęli do końca paki, kazali ruszać.
Jadę, za mną zajechał radiowóz który jechał na miejsce, i nawet nie zdążyli podjechać dość blisko by zobaczyć moją twarz, usłyszałem tylko pisk opon.
Jechałem dalej na pełnej adrenalinie i odjechaliśmy w stronę Shoreshide Vale, głębia lasu, i stanęliśmy przy końcówce. Co syrena, to stres i adrenalina.
Zgubiliśmy pościg. Ale ja nie miałem takiego spokoju by dojechać do domu. Szybko uciekliśmy w stronę miejscówki Deana, i zostawiliśmy tam auto, na długi czas.
Wolałem nie ryzykować więzienia i kryminalnych po wyjściu...
Tego dnia Dean też dużo nie gadał.
-I-i-i-i uda-uda-ud-udało się? - powiedziałem, biło mi serce jak oszalałe.
-Załatwieni. Nauczą się teraz że to ostatni delikatny raz... - odpowiedział jeden z mężczyzn.
-Na...pewno - odpowiedział Dean, trzymając się za serce.
Stwierdzam tylko. Widok w środku musiał być koszmarny.
Lokal został zamknięty na kilka miesięcy...

 

Cytat

 

/8 Maj 2011/

Telefony od szefa... Nie odebrane. Nic dziwnego.
Poprzedniego dnia w wiadomościach słyszałem tylko "Po strzelaninie w której umarło sześćdziesiąt osiem osób, umarli dwaj funkcjonariusze prawa, jednemu udało się przeżyć". A potem wypowiedz jednego z nich "Pamiętam Vana, i tablice. Tablice... LC8921" i informacje "Van o podanej rejestracji należał do ........." wypowiedź mojej żony. "Męża nie było w domu tego dnia"... Strach i panika.
-Jeffrey, jest sprawa. - powiedział Dean, patrząc na mnie, pijąc drinka.
-Mów prosto z mostu... Jestem spalony. Nie mogę i tak wyjść... - odpowiedziałem mocno załamany.
-Właśnie, tego dotyczy sprawa. - powiedział Dean, wtem podszedł i usiadł obok mnie.
Złamałem się, i myślałem o najgorszym. Myślałem wtedy "No super... Własny dobry znajomy mnie odpali"
-Jeff... Posłuchaj. Szukają twojego Vana, i nie mogą przy nim znaleźć ciebie. - powiedział Dean, klepiąc mnie po barku.
Wtem weszło dwóch mężczyzn których już znałem. Opadła mi głowa. Wtedy usłyszałem.
-Dzisiaj ci powiemy o co chodzi. Mamy już jednego chętnego, ale wszystko jutro. - powiedział jeden z nich.
-Ale... Ja sam nic nie mogłem zrobić. - powiedziałem w lęku.
-Najpierw posłuchaj. Szukają twojego Vana. My mamy kontakt z ludźmi - powiedział pierwszy.
-Akcja będzie taka. Możesz się albo zgodzić albo ukrywać, ale długo człowiek ukrywać się nie może... - powiedział drugi z nich.
Akcja, ehh. Myśląc dalej, lepiej zaryzykować, wole ani nie dostać kulki w głowę, ani nie siedzieć resztę życia u Dean'a w domu. Przecież mam rodzine.
-Mamy jednego typa co jest nam dłużny zbyt dużo hajsu i nie ma jak spłacić, a nie chce mieć z nami problemu. Sprawa wygląda tak że już jutro o godzinie piętnastej będzie tutaj. Musisz być gotowy. - odpowiedział drugi mężczyzna, co dało mi do myślenia o kulce w głowie.
- Zostaniesz związany, walniemy ci taśmę na twarz, i opaskę na oczy. Musisz nam zaufać. Ów mężczyzna będzie krążyć po Liberty i uciekać przed policją oddając kilka strzałów w stronę radiowozów. Spokojnie, ma pozwolenie na broń i to jego broń. Jest szansa że się uda, albo zostaniesz ostrzelany. - odpowiedział jeden z nich.
Popatrzyłem się na każdego z nich, odetchnąłem z stresem.
-Zgadzam się - odpowiedziałem nadal w lęku.
-Tylko musimy zrobić jeszcze jedno. - wtem jeden z mężczyzn podszedł do mnie, łapiąc mnie za szmaty, rzucił mną w stół i uderzył mnie kilka razy, poleciała mi krew z nosa, miałem podbite oko, i byłem cały obolały.
Z bólu ledwo mogłem chodzić i coś powiedzieć.
-Dobra, jesteś gotowy. To będzie upozorowane porwanie. Motyw, upozorowanie twojego napadu w swoim imieniu. Wszystko poleci na niego. Posiedzi, to lepsze niż śmierć. - powiedział drugi z nich.
Dean odkrył oczy, i z smutkiem na mnie spojrzał.

 

Cytat

 

/9 Maja 2011/

Leżałem cały obity, jeszcze dostałem jak wstałem by leciała krew mocniej. Nawet już nie mogłem chodzić.
Ból niesamowity... Czuje że ktoś mnie podnosi. Widzę twarz Dean'a i jednego z mężczyzn.
Odłożyli mnie na pace Vana, związali, skleili mi usta i związali oczy.
Słyszałem jakąś rozmowę.
- I nie będę wam nic dłużny? - nieznajomy głos.
- Tak. Jedziesz autem, widzisz policje. Strzelasz. Proste? Pamiętaj że mamy twój adres i informacje - głos jednego z mężczyzn.
- Jasne. Pamiętam. Dlatego tu jestem. - nieznajomy głos.
Warkot silnika, i jazda, dość szybka, poobijałem się po całej pace, kryłem tylko głowę by w nic nie uderzyć.
Słyszę syreny, nagle strzały. Kilka strzałów, Syreny i kolejne strzały. Opony siadły, poślizg. Dobrze że Van miał grubą blachę.
Uderzenie, już powoli tracę przytomność.
-Przeszukać cały pojazd, i uważać! - krzyk na zewnątrz.
-Otwierać drzwi i sprawdzić czy ktoś jest wokół! Strzelić kilka razy od otwarcia! - kolejny krzyk.
Paka się otwiera. Dostałem w bark i prawą nogę.
-Przestać strzelać! Rozwiązać go! - ktoś krzyknął
Widzę ledwo na oczy, Policja...
-Panie Thomason... Nic panu nie jest? - powiedział policjant, było mi zbyt słabo.
-Tracimy go!... - usłyszałem tylko to, po czym obudziłem się w szpitalu.
..... Tik ..... Tik ....... Tik, otworzyły mi się oczy.
-Porwanie w celu uregulowania rachunków - powiedział policjant.
-Sukinsyny... Jeszcze mieszać w to niewinnego cywila - powiedział drugi.
-Najważniejsze że żyje. Stracił dużo krwi. - powiedział lekarz.
Ocknąłem się, poruszyłem głowa w lewo i prawo.
-Co... się... stało? - powiedziałem.
Grupa podeszła do mnie.
-Został pan porwany. Pana pojazd został doszczętnie uszkodzony przy wymianie ognia z porywaczem. - powiedział policjant.
-Został pan znaleziony na pace, związany z sklejonymi ustami. Pamięta pan może co się stało? - powiedział drugi policjant.
-Pamiętam że jechałem do sklepu po zakupy na wieczór... Dalej... Nie wiem, eeee yyy - mówiąc lekarz mi przerwał.
-Dajmy mu odpocząć, musiał stracić pamięć krótkotrwałą po wypadku. - powiedział lekarz, ale ja znałem całą prawdę, lecz musiałem kłamać dla własnego dobra, i tak by nie sprawdzili mnie po tym jak mnie znaleźli.
-Dobrze. Przynajmniej porywacz nie żyje, mógł nie stawiać oporu. - odpowiedział policjant wychodząc.
-Że taki typ zabił tyle ludzi, to nawet jestem zadowolony że zginął - odpowiedział drugi policjant.
Byłem w szoku, bo zabili niewinnego, a winny leży na sali i się kuruje.
Najważniejsze że wtedy byłem czysty.
Przez kilka tygodni miałem spokój. W szpitalu odwiedził mnie Dean i jeden z mężczyzn.
-Siema Jeff. Co ci się stało? - powiedział Dean, mrugnął okiem.
Musiałem odgrywać jak zagrali.
-Dean... Nic nie pamiętam. Zakupy tylko mi się przypominają - odpowiedziałem.
-Mam nadzieje że odwiedzisz kuzyna po wyjściu, hah. Jak dasz rade dojść to wpadnij. Napijemy się. - powiedział mężczyzna.
-Ty to wiesz jak mi poprawić humor. - odpowiedziałem, zadowolony że żyje, bo te rany, to w sumie nic. Cieszyłem się czystością.
Co prawda nie na bardzo długo, ale mogłem odpocząć od kilku rzeczy.

 

Cytat

 

/9 Września 2011/

Jak to dobrze odpocząć... Minęło już tyle miesięcy od tego wszystkiego.
Odpoczywałem z kobietą i dzieciakami, dużo siedzenia w domu no i powrót do pracy od 13 września. Dobrze się zapowiadało... Ta...
Do drzwi zadzwonił dzwonek. W sumie standard, listonosz czy tam ulotki myślałem... Dean.
Żona otworzyła drzwi.
-O, hej Dean. Co tam u ciebie słychać? - powiedziała Amanda, i uściskała Deana, który też ją uściskał.
-Hej Amanda. Jest Jeff w domu? - powiedział Dean, po czym Amanda zaprosiła go do środka.
Widząc Deana, zorientowałem się o co może chodzić.
-Siema Dean. Kopę lat - powiedziałem do Deana, z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Siema Jeff. Powalone co ci się stało. Ważne że chłop dostał nauczkę... - powiedział Dean, który o wszystkim wiedział.
-Ta, o tyle dobrze. - odpowiedziałem, wtem Dean poklepał mnie po barku.
-Słuchaj, masz Whatsuppa? - powiedział Dean.
-Nie akurat zapomniałem ściągnąć - odpowiedziałem bo już przez chwile o wszystkim zapomniałem, wtem zainstalowałem aplikacje.
Po ściągnięciu Whatsuppa standardowo się zalogowałem. Wtem Dean poklepał mnie po plecach i dodał.
-Słuchaj ja organizuje dzisiaj imprezę, wpadniesz? - powiedział Dean i mrugnął prawym okiem.
-Jasne że tak. - odpowiedziałem i się zaśmiałem.
Wiadomo, godzina osiemnasta, zebrałem się i ruszyłem w drogę, tym razem już nie autem, ale podjechałem autobusem i doszedłem na piechotę, zapukałem w bramę i poczekałem. Drzwi otworzył mi sam Dean, za nim dwóch mężczyzn.
-Witam panie Jeffrey. - powiedział jeden z nich, podaliśmy sobie ręce, a ten mnie jeszcze poklepał po plecach jak dobrego towarzysza.
Z drugim zrobiliśmy to samo, każdy był zadowolony i weszliśmy do środka.
Każdy był zadowolony że nic mi się nie stało, było sporo alkoholu i w miarę dużo blantów jak i proszku.
Ja degustowałem się w chlaniu i jaraniu, jak zawsze. Dean to samo, chlanie, jaranie i czasami kreska. Mężczyźni generalnie pili i rozmawiali.
-Dobrze że nic panu nie jest. Trudno by było bez takiego kierowcy jak ty. - powiedział jeden z nich.
-Ta, większość to amatorzy którzy po jednej takiej akcji sypią się na lewo i prawo jacy to nie oni... - powiedział drugi z nich.
-Ja mam dzieci, żonę. Nikt nie może wiedzieć co robię poza pracą. Dlatego się nie chwale. - powiedziałem, paląc blanta.
-W sumie racja. Też nie chciał bym by ktoś wiedział o tym kim jestem. - powiedział drugi z nich.
-Wiemy tylko my, i nasi. - powiedział pierwszy.
-Ta, i tego się trzymajmy - powiedział drugi, popijając drinka.
-No Jeffrey, a ty się tak nie smuć... To jest impreza na twoje urodziny hah. - powiedział Dean.
-Jak ja urodziny to miałem w lipcu trzynastego... I leżałem wtedy w łóżku kurując się i odpoczywając - powiedziałem do Deana, patrząc na niego z załamaniem.
-Oj tam, śpiewamy. Stooo lat, stooo lat. - zaczął Dean, a mężczyźni się dołączyli, ale... mi nie było do śmiechu. Mimo że byłem czysty, to zmarła niewinna osoba, ja straciłem auto, i ehhh... No w sumie to wszystko. Najgorzej że miałem poczucie winy, a auto było odpicowane, skóra, piękny lakier, felgi, opony dobrej klasy, wymieniony silnik na lepszy, kostki hamulcowe. Full serwis pode mnie...
Po pewnym czasie, przestali śpiewać i napiliśmy się z toastem.
-Panie J. Może pan podejść z nami? - powiedział jeden z mężczyzn, wtem każdy wstał.
-Jasne, co mam do stracenia... - odpowiedziałem dalej podłamany.
Wtem pokierowaliśmy się w dłuższą alejkę, a tam zobaczyłem dwa sporej wielkości pokrowce, myślałem tylko co to za maszyny tam mogą być...
-Panie J. Wiemy ile pan dla nas zrobił, wiemy ile pan zaryzykował, i nie chcemy stracić takiego kierowcy. - powiedział drugi z nich.
-Ale... Ja już nie mam auta do transportu... - odpowiedziałem zażenowany...
-Nie ma pan pojazdu... Tylko dwa... - powiedział pierwszy, i Dean z drugim ściągnęli pierwszy pokrowiec, a za nim pięknie wyglądający Van, po prostu łza spłynęła mi policzku.
-J, j, Ja... Nie wiem co powiedziec... Dziękuje. - lekko się popłakałem.
- Panie J. To nie wszystko. Jeszcze to. - powiedział drugi z nich, i ściągnęli drugą plandeke.
Pod plandeką opancerzony wóz transportowy typu ciężarówki, na który zrobiłem wielkie oczy.
- To, to jest ciężarówka jaką będziesz nas woził. A Van, to rekompensata za stracony pojazd. - powiedział Dean, i się uśmiechnął.
- Ta, bez ciebie było by nam o wiele trudniej. Przyzwyczaj się do obu aut. Jak nie dzisiaj to jutro. - powiedział jeden z mężczyzn.
- Panowie, jestem zadowolony. Ale dzisiaj już wypity i zjarany. Wole nie ryzykować. Jutro przetestuje. - powiedziałem do nich z uśmiechem na ryju.
- Jasne. Ma pan dobre pięć dni czasu na nauczenie się obsługiwać pancerne. Bo mamy rozmowę z szefem. I będzie jakiś gruby transport. Tego jesteśmy pewni. - powiedział drugi z nich, uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.
No nic, balowaliśmy. A ja, powoli wracałem do formy i miałem nadzieje że wszystko będzie dobrze, a ja nie będę zmuszony do niszczenia swojego kolejnego pojazdu.
Na następny dzień, sprawdzałem pojazd, a kolejne dni testowałem jazdę nim, do czasu aż nie wybiła godzina zlecenia.

 

Cytat

 

/13 września 2011/

Nic nie zapowiadało tego dnia. 
Wstałem szczęśliwy że w końcu wrócę do pracy. Wstałem o piątej. Kawa, termos, portfel i do pracy o piątej trzydzieści.
Jak zawsze piętnaście minut przed pracą byłem na miejscu. Wszedłem do środka... cisza, nikt ani cześć ani siema. Zero słów. Tylko kierownik.
-Jeff. Szef czeka w biurze. - powiedział z poważną miną.
Idę w kierunku biura, wchodzę, widzę szefa. Poważna zdenerwowana mina...
-Jeff... podejdź. - powiedział z jakimś kwitkiem w ręce.
-Tak panie Copperman? - odpowiedziałem i podszedłem.
-Myślisz że jestem głupi???, albo kurwa naiwny? - odpowiedział i podał mi kwitek.
Na kwitku zwolnienie natychmiastowe i wezwanie sądowe.
Zrobiłem wielkie oczy, myśląc dlaczego? i co zawiniłem.
Szef wstał, podszedł w moim kierunku.
-Upozorowałeś jebane poszkodowanie bym ci płacił za nic? Zwątpiłem w ciebie. - wyszeptał mi do ucha.
-Zejdź mi z oczu... To koniec twojej kariery w mojej firmie. - powiedział i wskazał mi drzwi.
Załamany wyszedłem, kierując się w stronę drzwi podszedł do mnie jeden z pracowników. Menager magazynierów.
-Jeff. Kierownik rozmawiał z szefem, gdy ciebie nie było. Nagadał mu że siedzisz w domu i normalnie funkcjonujesz. - wyszeptał, idąc w stronę magazynu, by nikt nas nie zauważył.
Obracając się zauważyłem jak kierownik się szyderczo cieszy. Ale skąd wiedział.
W domu byłem tylko ja, żona i dzieciaki. Czasami rodzina. A kierownik to nikt z mojej rodziny...
Wyszedłem i zachowałem godność. Jedyne co zostało to przyjść jutro na sprawę sądową. Dobrze że miałem papiery z szpitala i wsparcie psychologa który znał moją rodzinę, gdyż byliśmy kiedyś sąsiadami.
Ale wybiła szósta trzydzieści, nie mogłem przyjść do domu. Postanowiłem że pojadę do Deana, w końcu jest dla mnie jak rodzina do której miałem daleko.
Zadzwoniłem przed dojechaniem.
-Jeff? Jak tam praca? - usłyszałem w telefonie.
-Wyjebali mnie... - odpowiedziałem.
-Czemu? - powiedział Dean zaskoczony.
-Porozmawiamy jak dojadę do ciebie. Za dziesięć minut będę. - odpowiedziałem.
-Jasne. Jestem w domu. - odpowiedział i się rozłączył.
Dojechałem na miejsce. Dean ugościł mnie piwem które miało gorzki smak porażki. Siedziałem cały załamany.
-Jeff. Lubisz auta? - powiedział Dean z uśmiechem, jak by na coś wpadł.
-No lubię. Inaczej bym nie pracował w transporcie. - odpowiedziałem popijając piwo.
-Nie chciał byś przyuczyć się na Mechanika? - odpowiedział uśmiechając się.
-A czemu pytasz? Masz coś? - spytałem zdziwiony.
-Pogadam z szefem. Ale ja i ludzie od niego cię znamy. Więc by cię przyjął za najniższą legalnie. - powiedział drapiąc się po podbródku.
-Najniższa. Ehh... Spoko. W sumie przynajmniej rodzina dużo podejrzewać nie będzie, ale będę biedować. Bez palenia i imprez. - odpowiedziałem lekko szczęśliwy.
-Jeff... Legalnie będziesz pod warsztatem. Ale będziesz też naszym kierowcą. Parę razy w miesiącu dodatkowe zlecenia i jeździsz z nami. Dostaniesz hmm, dziesięć procent od nas do ręki. - powiedział Dean, klepiąc mnie po plecach.
-Dobra Dean. Wpierw praca, potem porozmawiamy o pieniądzach. - odpowiedziałem w lepszym nastroju, nawet piwo zmieniło smak.
Przesiedziałem u Deana do czternastej, bo tak zazwyczaj kończyłem i byłem w domu do szesnastej.
Przyjechałem, dużo nie mówiłem, poszedłem spać. W końcu jutro sprawa sądowa.

 

Cytat

 

/14 Września 2011/

Wstałem, godzina piąta rano.
Przyszykowałem się jak niby do pracy, lecz podjechałem do sądu czekając na siódmą.
Widzę szefa, menagera i kierownika. Obok policja, doktor który mnie badał. Obok mnie psycholog.
Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi z sądu. Drzwi się otwierają, a za nimi. Moja żona.
Skąd wiedziała? Może zauważyła kwitek.
Nie wiem, nie myślałem o tym za bardzo. Wchodzi sędzia, obrońca i prokurator.
Strona atakująca i zarzuty oraz dowody.
Moja czas na wypowiedź... Wtrącił się policjant.
-Pan Jeffrey T został znaleziony w porwanym pojeździe, pobity i postrzelony dwa razy przez funkcjonariusza. - powiedział, podszedł i pokazał dowód prawny.
-Posiadam skan, kartę pacjenta oraz zapis monitoringu. - wstał i powiedział doktor, podchodząc z sporą kopertą.
-Proszę głos osoby pozwanej. - powiedział sędzia.
-Nie chcę się wypowiadać. Posiada pan dowody. - odpowiedziałem wstając.
Nikt nie miał nic do dodania.
-Sprawdzimy dowody obu stron. Pół godziny przerwy. - powiedział sędzia.
Wszyscy wstali, i wyszli z sali. Wróciliśmy po trzydziestu minutach, a serce mi biło jak szalone.
-Po sprawdzeniu dowodów obu stron, oświadczam... oskarżony zostaje uniewinniony. Kara za bezpodstawne zwolnienie dla oskarżającego w wysokości dwunastu tysięcy. Kara za fałszywe zeznana, dwa tysiące oraz koszty sądu nałożone na oskarżającego. - sędzia odbił młotkiem trzy razy.
Kamień z serca że nie będę miał większych problemów. Zaczął wibrować mi telefon, Dean z Whatsuppa.
- Halo Jeff. - powiedział Dean.
- No, co jest Dean? - odpowiedziałem wyluzowany.
- Będziesz miał robotę. Wpadnij od jutra na przyuczenie. Trzymaj się. - powiedział i rozłączył się.

Dobrze, sprawy pozałatwiane, a praca od jutra. Zapowiadało się wszystko coraz lepiej.

 

 

Cytat

 

/15 września 2011/

Dostałem informacje czternastego gdzie mam się zjawić i o której godzinie.
Zebrałem się rano, o godzinie siódmej podjechałem w wyznaczone miejsce, co prawda, nie miałem narzędzi,
tylko buty robocze i tyle.
Wziąłem termos, buty robocze i ubrałem jakąś koszule i spodnie dżinsowe. Przyjechałem na miejsce, i spotkałem
Deana.
- Siema Dean. To tutaj, tak? - wychodząc z pojazdu, podszedłem do niego i spytałem.
- Ta, to tutaj. Wchodzimy, podejdziemy do szefa i cię przedstawię. - odpowiedział Dean.
Weszliśmy do środka, pokierowaliśmy się do biura. Widać było masę roboty na warsztacie, podobało mi się nowe
otoczenie pracy.
Weszliśmy do biura, siedział tam starszy pan, który wstał.
- Witam. Pan to Jeffrey? - powiedział pan za biurkiem.
- Tak. Jeffrey Thomason, miło mi. - odpowiedziałem i wystawiłem rękę.
- Andre *****. Menager warsztatu. Miło mi pana poznać. Pierwszy raz jako mechanik? - uścisnął rękę mówiąc.
- Witaj Andre. Tak, Jeffrey chciałby się przyuczyć na mechaniku. Wiadomo, przedtem robił jako kurier. Ale 
wiesz jak to bywa. Akurat musi szybko coś znaleźć. - odpowiedział Dean.
- Jasne. Bez problemu. Przekaże cię do jednego z naszych lepszych pracowników, on cie poduczy. Wiadomo że
nie zarobisz jak zawodowiec. Ale spokojnie, z czasem będzie lepiej. - odpowiedział z uśmiechem.
- Słuchaj. Potrzebuje dowodu i telefonu by cię spisać w listę, masz to przy sobie? - spytał.
- Tak. Już podaje. - odpowiedziałem, wtem podałem mu dokumenty i pokazałem telefon z numerem.
Andre spisał mnie oraz wydrukował dokumenty do podpisania, które mi przekazał, sprawdziłem, podpisałem, 
Andre wtem wpisał coś na komputerze.
- Witaj na pokładzie Jeff. Dostaniesz stanowisko z czasem, teraz przypiszę cię po jednego z pracowników. - 
odpowiedział oraz pokierowaliśmy się na warsztat.
Andre pokierował mnie do jednego z pracowników, z którym z czasem się zaprzyjaźniłem.
Wiadomo iż nie rozmawialiśmy w temacie dużo na temat transportu, gdyż to była legalna praca, a nie chciałem
mieć problemów.
Pierwszego dnia, jak i przez pierwsze kilka tygodni uczyłem się co jak zrobić, pomagałem i myślałem sporo
odnośnie pracy. Tak by zostać dobrym mechanikiem.
Po pierwszym dniu pracy, miałem spotkać się z Deanem, podjechałem w wyznaczone miejsce, i podszedłem do Deana.
- Dobra Jeff, bierzemy auto i jedziemy. Dowiesz się wszystkiego na miejscu. - powiedział Dean, wtem weszliśmy
do pojazdu, on ustawił adres oraz pojechaliśmy w wyznaczone miejsce.
Dojechaliśmy w jedna z uliczek, i było widoczne kasyno, weszliśmy do środka, i podeszliśmy do stolika, przy 
którym siedziało czterech mężczyzn, w tym dwóch już mi znanych i dwóch w garniturach.
- Panie C. Jesteśmy. - powiedział Dean.
Ów osoba popatrzyła się na niego i na mnie.
- A to kto? - powiedział patrząc się na mnie.
- To nasz kierowca. Jeffrey. - odpowiedział Dean.
- Witaj. Możesz mówić mi Szefie, pan C. Jestem tym który ma pod sobą kasyno, mechanika i kilka innych rzeczy i 
ludzi - odpowiedział podając mi rękę.
- Witam. Jeffrey Thomason. Pomagam Deanowi i chłopakom. I pracuje w pańskim warsztacie. - odpowiedziałem uciskając.
- Thomason, Thomason. Znałeś może David'a Thomasona? - odpowiedział mężczyzna.
- David'a Thomasona? Tak, to mój wujek od strony ojca. A czemu pan pyta? - odpowiedziałem.
- Był on jednym z moich dobrych znajomych. Ale... Nie ważne. Chodźcie do biura. - odpowiedział pan C.
Pokierowaliśmy się do biura, gdzie usiedliśmy, a pan C nalał sobie drinka.
- Dobra, więc sprawa wygląda tak. Potrzebuje odebrać kontener i go przetransportować. Kontener ma małe rozmiary
generalnie metr wysokości, na metr pięćdziesiąt długości. Zostanie rozładowany w Portland Harbor. Dam tobie 
Dean pieniądze do zapłaty i dokumenty, przed bramą będziecie czekać wy i osłaniać Jeff'a i Dean'a. Ogólnie w
kontenerze znajdują się bardzo drogie napoje alkoholowe do kasyna, ale zostały nam zgarnięte informacje.
W kontenerze są skrzynie, równo dwie skrzynie z whisky. Ale to nie byle jakie whisky. Glenfiddich pięćdziesiątka
siedemset mililitrowe. Koszt tych whisky z exportem wynosi czterdzieści sześć tysiąca od sztuki. W skrzyniach jest
po dwadzieścia sztuk, razem dwieście sztuk whisky. Wszystko jest opłacone, tylko za odbiór pobierają dziesięć procent
wartości. Wartość całego transportu to milion osiemset czterdzieści tysięcy. Sto osiemdziesiąt cztery tysiące będzie 
trzeba zapłacić za obiór. Jedziecie z obstawą dlatego iż ktoś może się doczepić. Ale w okolicy będą jeździć jeszcze 
cztery pojazdy w każdym po kierowcy i trzech dodatkowych do obstawy. Równo dodatkowe dwanaście osób z bronią.
Do czasu aż nikt się nie doczepi, jedziecie powoli, w razie gdyby ktoś chciał coś zrobić, dwa auta was osłaniają,
reszta zajmuje się czyszczeniem. Musicie to przetransportować drogą okrężną do magazyn numer dwa na Atlantic Quays.
Tylko ostrożnie, tak by ucierpiało jak najmniej butelek. Zapłacę wam... piętnaście procent wartości. - powiedział pan C.
- Jasne. Każdy wie co ma robić. Kiedy ma być transport? - powiedział Dean
- Jutro, godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści. Przygotujcie się i odpocznijcie. Do zobaczenia. - odpowiedział pan C.
Wyszliśmy, i pokierowaliśmy się w stronę domów, tego dnia odpocząłem przed telewizorem. Cieszyłem się że mogłem poznać
swojego szefa, ale korciło mnie by dowiedzieć się więcej informacji.

 

Cytat

 

/16 Września 2011/

Tego dnia właśnie mieliśmy przygotować się do zlecenia, zlecenia w którym było wiele komplikacji.
Jedna z nich to osoby które mogły by chcieć zabrać transport, w końcu to opłacone drogie whisky.
Druga to fakt iż jadąc okrężną drogą, więcej osób mogło by zauważyć transport, a ów transport jest delikatny.
Trzecia komplikacja to fakt narażenia życia, nie wiedziałem kto by mógł chcieć zgarnąć transport, ale pewnie ludzie
których pan C ma za wrogów.
No nic, jestem kierowcą. Na to się pisałem. Zarobek miał być dobry, ale ważniejszy dla mnie był transport.
Spotkaliśmy się z Deanem i ludźmi w wyznaczonym miejscu, wzięliśmy opancerzony wóz, i wjechaliśmy na doki.
Dean odebrał zamówienie, i podał teczkę do mężczyzny, po czym ostrożnie wpakowaliśmy skrzynie na wóz oraz dokładnie
zabezpieczyliśmy, wtem wyjechaliśmy z doków.
Mieliśmy radio do komunikacji. I co chwile słyszeliśmy komunikat. "Czysto", "Jedź", "Czysto", "Jedz".
Przejechaliśmy przez dzielnice między Chinatown a Red Light District. Wtem od strony Red Light wyjechały dwa pojazdy.
Podjechały w stronę wozu, oraz opuściły szyby, wtem Dean złapał mnie za plecy, i popchał w stronę kierownicy,
ściągnąłem nogę z gazu, i usłyszałem strzały, oraz rozbite szyby, dostałem dwa razy w lewa rękę a Dean serie w 
prawą rękę i parę kul otarło mu dłoń którą mnie trzymał, słyszałem strzały wtem zajechały szybko trzy pojazdy które 
rozstrzelały te które w nas strzelały. Komunikat przez radio "Jedzcie, osłaniamy was. SZYBKO, SZYBKO, SZYBKO!"
Pojechaliśmy w danym kierunku za autami, reszta drogi była spokojna, ale słabliśmy z czasem, dojeżdżając na magazyn
wysiedliśmy z pojazdu, a chłopaki nas opatrzyli.
Popatrzyłem w stronę wozu który był ostrzelany w różnych stronach. No nic, z nadzieją że ładunek cały.
Otwarcie paki, i rozładowanie przez dwóch mężczyzn. Sprawdzenie. Skrzynie całe, towar cały. Naglę informacja przez
radio.
- Ludzie klubu. - było słychać tylko przez radio.
Oznaczało to iż po ostatniej strzelaninie, chcieli się zemścić. A widocznie musieli ich znać.
- Najważniejsze że ładunek cały. Tylko kto mógł podać informacje. Nasi mają tylko dostęp. - odpowiedzieli przez radio.
Po całej akcji dostaliśmy transport do szpitala i medyka od pana C.
Operacja była w kosztach, a każdy powinien dostać po siedemnaście tysięcy dwieście pięćdziesiąt dolarów.
Udaliśmy się o godzinie dwudziestej trzeciej do szefa, który rozdawał koperty.
Nie wiem ile było w innych kopertach. W mojej było równo piętnaście tysięcy, w Deana również. I informacja odnośnie
kosztu operowania.
- Panie C. Mogę oddać panu osiem tysięcy? Za pomoc i na premie dla chłopaków. - odpowiedziałem.
- Jak chcesz Jeff. Jesteś pewny? - odpowiedział dziwiąc się.
- Tak panie C. Ja dużo nie potrzebuje. Wystarczy mi dobry kontakt. - odpowiedziałem, oddając pieniądze.
Pan C uśmiechnął się, oraz rozdzielił pieniądze oraz rozdał w dodatku.
- Dobra, dzięki za dobrą współprace. Jak coś poinformuje was o kolejnym zadaniu. Do usłyszenia. - odpowiedział szef.
Udaliśmy się do domów, ja odstawiłem pieniądze w swoim pojeździe, i spałem w koszuli by nie było widać rany.
Do końca roku nie było nowych zleceń, oprócz transportu towaru do ludzi i pracy w warsztacie.
Spokojna praca. A wszystko zmieniło się kilka miesięcy po nowym roku.

 

Cytat

 

/9 Marca 2012/

Minęło na tyle czasu od ostatniej większej akcji że myślałem że wszystko się uspokoiło.
Co prawda, skupiłem się na pracy i rodzinie, było miło i nabyłem więcej doświadczenia.
Ale pewnego dnia, coś się zmieniło. Ten pewny dzień to dziewiąty Marca, gdy szef zaprosił mnie do biura, by porozmawiać.
- Jeff. Słuchaj. Dzisiaj skończysz wcześniej. Przyszykuj się i skontaktuj z Dean'em, on będzie wiedział o co chodzi. -
powiedział szef.
- Jasne panie C. - odpowiedziałem, i udałem się dokończyć swoją prace.
Tak więc kończąc prace, udałem się by spotkać się z Dean'em, gdzie on stał już przed miejscem spotkania.
- Siema Dean. Miałem wpaść. - powiedziałem do niego.
- Tak. Jest sprawa. Bardzo ważna sprawa. - powiedział Dean rozglądając się.
- Chodź za mną. Powiem ci wszystko w środku. - powiedział Dean kierując się do kryjówki.
Wszedłem za nim do kryjówki, w której widziałem trzech mężczyzn z czego dwóch znanych mi poprzednio.
Na ziemi leżały dwie osoby z torbami na głowie i związanymi rękami, oraz kajdanami na nogach.
- Słuchaj. To są osoby klubu. Wiesz, FireDance. Zostali złapani w naszych szeregach, a niedawno widać było jak kręcili
coś z kilkoma osobami z klubu... Zostali złapani i przewiezieni tutaj. Musimy dostarczyć ich do Szefa, do kasyna.
Wiesz o co chodzi. Mamy dojechać tylko w te miejsce. Prosta robota. Potrzebujemy byś stanął i obserwował czy 
żaden z klubu nie kręci się w okolicy. To jest najważniejsze. Proste, nie? - powiedział Dean, klepiąc mnie po barku.
- Jasne D. Bez problemu. - powiedziałem do Deana z uśmiechem.
Dlaczego mówiliśmy po inicjale imiona? Proste, by typy w razie problemu nie wiedziały kto jak i gdzie.
Wrzuciliśmy ich na pakę vana, tego którego dostałem. I podjechaliśmy do kasyna, gdzie podstawiłem się w taki sposób
by jak najmniej było wszystko widoczne, wszystko obserwowałem i powiedziałem przez radio: "Czysto."
Wzięli z sobą dwóch porwanych, wtem wsiedliśmy do klubu, gdzie przepytali ich o informacje.
- Dobra robota J. Niezawodny jak wujek. - powiedział Szef, i od tej chwili tkwiło mi to w pamięci. "Jak wujek", postanowiłem
zapytać o co chodzi, ale dopiero gdy będę dłużej znany szefowi.

 

Cytat

 

/14 Lipca 2012/

Do tej pory byłem dobrym mechanikiem, i sporo się wydarzyło.
Informacje od szpiegów się przydały, i byliśmy ostrożniejsi. Akcje przeprowadzaliśmy z ubezpieczeniem dwu wozowym.
Nie było problemów, ale przypomniało mi się wtedy o słowach szefa "Niezawodny jak wujek" "wujek" "wujek".
Przyjechałem do kasyna po pracy, gdzie poprosiłem o rozmowę z szefem.
Podszedł do mnie zadowolony szef, klepiąc mnie po barku, zaprosił mnie do biura.
- Jeff. Biznes stoi idealnie. Wszystko fajnie się kręci. Dzięki tobie mamy więcej halsu. Jestem ci wdzięczny, ale
co cię do mnie sprowadza? - spytał szef, popijając drinka i paląc cygaro.
- Szefie. Przypomniały mi się twoje słowa. Odnośnie mojego wujka. Chciałbym dowiedzieć się o nim trochę więcej... -
odpowiedziałem, wtem szef popatrzył się na mnie, lekko się zasmucił, popił drinka, zgasił cygaro.
- Jeff. David Thomason był kiedyś właścicielem tego kasyna, po nim przejąłem je ja, jego zaufany przyjaciel.
To co się wtedy stało, było koszmarne. Ale nie mieliśmy informacji w czas. Osoba odpowiedzialna za jego śmierć została
zabita... Pieprzony księgowy, który chciał tylko pieniędzy. Było nas czterech. Ja odpowiedzialny za ochronę, Patrick
odpowiedzialny za towar, Księgowy i twój wujek odpowiedzialny za legalne interesy oraz klientów na nielegalne interesy.
Zarabialiśmy po osiem milionów czysto rocznie, po dwa miliony na głowę i się rozwijaliśmy... Pewnego dnia twój wujek
został wystawiony przez księgowego. Chciał załatwić jego, mnie i Patrick'a. My dostaliśmy informacje w czas, ale byliśmy
kolejni w kolejce... Twój wujek dostał informacje odnośnie klienta i pojechał na dzielnice Chinatown, gdzie zazwyczaj bywało
spokojnie. Od jednego z informatorów dostaliśmy informacje o zasadzce, ale było za późno... Twój wujek czekając na klienta,
został rozstrzelany, a my dowiedzieliśmy się o wszystkim sprawdzając klub, i natrafiając na e-mail'e księgowego odnośnie
zasadzki. Odpowiedzialnej za nowych "Biznesmenów" z FireDance. Dlatego teraz oni próbują nas rozbić, mimo że nie mają na to
wystarczająco ludzi ani sprzętu. Gdy porwaliśmy księgowego, kazaliśmy mu skontaktować się z członkami FireDance, którzy
chwycili przynętę. Przyjechali po milion dolarów, a dostali serie która zakończyła ich życie. Zabiliśmy wtedy ponad czterdzieści
osób, w tym księgowego. Twój wujek był mi jak brat, i nie mogłem się pogodzić z jego śmiercią. Mimo że poznałem również twojego
ojca, on nie popierał tego że brat wskakiwał w niebezpieczeństwo. Dlatego twój ojciec martwiąc się o życie brata postanowił nie
ryzykować swojego. Skupił się na rodzinie, o której też dużo nie wiedzieliśmy... Ważne że jesteś rodziną David'a, i osobą do niego
podobną. Może nie z wyglądu, ale z charakteru. - odpowiedział szef, poleciała mu łza z oka, i popił drinka.
Zasmuciłem się, ale byłem również szczęśliwy bo dowiedziałem się trochę o swoim wujku.
- Dziękuję za informacje szefie. Zawszę chciałem poznać wujka. Ale byłem wtedy młody, zbyt młody. - odpowiedziałem zasmucony.
- Jeff. Pamiętaj by dobierać sobie grupy zaufanych osób. Takich którzy cię nie opuszczą. - odpowiedział szef, i poklepał mnie po 
plecach.
Dowiedziałem się wtedy dość sporo, i musiałem przespać się z tym czego się dowiedziałem.
Normalnie funkcjonowałem, i przynajmniej już nie latało mi to w głowie.
Trzymałem się na baczności, ale miałem zaufanie do Deana i chłopaków.

 

Cytat

 

/22 czerwiec 2013/

Lato, piękne lato w Liberty City.
Żona miała tyle ile mogłem jej dać, a dzieci na kontach odłożone ponad dwudziestu dwóch tysięcy od konta.
Ja lubiłem żyć na standardzie, i tyle mi pasowało.
Pewnego dnia, dokładnie dwudziestego drugiego czerwca, dostałem informacje o zjawieniu się w kasynie, najlepiej by przyjechać vanem.
W wiadomości była informacja iż Dean oraz chłopaki czekają na "Zabawę".
Przyjechałem, wszedłem do kasyna i podszedłem do stolika przy którym siedział Szef, Dean i dwóch mężczyzn.
Szef pokazał mi gest pokierowania się za nim. Poszliśmy tam ekipą cztero-osobową plus szef.
- Słuchajcie, sprawa jest pilna. Bardzo pilna i tajna. - powiedział Szef, patrząc się na nas.
- Tak panie C? - odpowiedział Dean.
- Transport pieniędzy z kasyna. Jest ich sporo, bardzo sporo, a nie mam zamiaru przepłacić podatku. Przyjechali ludzie z Venturas, którzy
przegrali tutaj ponad czterdzieści milionów dolarów na ruletkach i kartach. Wiecie co to znaczy zarobek  czterdzieści milionów?
Ponad osiem milionów musieli byśmy dać na rząd. To kupa pieprzonej mamony dla wyjadaczy. Nie mam takiego zamiaru.
Mam sejf w hangarze na lotnisku. Najtrudniej będzie wjechać. Przejedziecie bramkami pasażerskimi bez kontroli.
Podjedziecie wtem pod hangar, ty Dean zajmiesz się kontrolą obszaru na zewnątrz lotniska. Jak będzie czysto, wtem Jeff łapie za paleciak
i jedzie z paletą na hangar, wy macie obserwować Jeff'a i zapewnić mu czystą rękę. Sprawdzacie czy nikt nie wbija do hangaru oprócz Jeff'a.
Jeff rozładuje pieniądze do otwartego sejfu i zatrzaśniesz drzwi. Ja znam kod, więc spokojnie. Najważniejsze jest by Dean kontaktował czy
droga jest czysta i zewnętrze też na radiu. Nie powinno być problemów. Ale lepiej mieć zabezpieczenie. W końcu to czterdzieści milionów
pieprzonych dolarów. Jasne? - powiedział Szef.
- Tak szefie. - odpowiedział jeden z mężczyzn.
Więc upewniając się że na zewnątrz jest czysto, przewiozłem paletę na pakę pojazdu i zabezpieczyłem. Na pakę wsiedli mężczyźni z radiami, a
Dean usiadł obok mnie, pojechaliśmy w stronę lotniska, droga okazała się być spokojna.
Gorzej było na bramkach, gdyż Dean musiał pokazać papiery dowody i te sprawy, ale nie było większych problemów gdyż pojazd nie był poszukiwany.
Wjechaliśmy na lotnisko, cały przebieg był spokojny, przetransportowaliśmy pod osłoną nocy czterdzieści milionów dolarów, zamknęliśmy sejf.
Wróciliśmy do kasyna, wtem szef zadowolony z pracy, dał nam premie.
Odwożąc Deana na jego miejsce, zauważyłem że dzwoni telefon od Franka. Odebrałem.
- Jeff, mam dla ciebie ważna informacje i dowody... - powiedział Frank.
- Co? Jaką informacje? Jakie dowody? - odpowiedziałem lekko wystraszony.
- Pamiętasz tego kierownika z twojej starej pracy? - powiedział Frank.
- Tak... Co z nim? - odpowiedziałem mniej ale nadal wystraszony.
- On i twoja żona... Podjedz na osiedle, dam ci dowody... - powiedział Frank i się rozłączył.
Zszokowałem się po tych słowach, zatrzymałem, wtem zdenerwowany pojechałem z Deanem i go odstawiłem.
- Jeff... Co się stało? - spytał Dean.
- Frank powiedział coś odnośnie dowodów w moim domu odnośnie żony... - powiedziałem dojeżdżając do miejscówki Deana.
Wyszedłem, i pokierowałem się w kierunku gdzie ostatnio widziałem Franka, szedłem zdenerwowanym tempem.
- Jeff. Czekaj. Ide z tobą. - powiedział Dean, wyglądał na poddenerwowanego.
Poszliśmy więc razem, i zauważyłem załamanego Franka siedzącego na ławce, trzymał telefon w prawej opuszczonej ręce. Coś musiało nie grać.
- Jeff... Musisz to zobaczyć. Pilne to jest i lepiej byś wiedział... - powiedział Frank, wtem pokazał mi filmik z głosem ustawionym w połowie.
Na filmiku widziałem jak żona wpuszcza mojego starego kierownika do mieszkania przytulając go i obejmując mówiąc "Wchodź skarbie."
Zszokowało mnie to mocniej, dalej widać jak prowadzi go do salonu i rozbierając mu koszule, rozgląda się i zasłania zasłony.
Widać otwarte okno, przez które dochodzą dźwięki "Ohhh... Ahhhhh.... OHHHHHHHHH" i filmik się kończy.
- Nie.... NIE.... Jak ona Mogła!!! - powiedziałem już mocno zdenerwowany, i zobaczyłem godzinę. Na telefonie równo dwudziesta dwanaście.
Wszedłem do pojazdu, do którego wszedł również Dean.
- Co robisz? - odpowiedziałem wkurwiony.
- Jadę z tobą. Jeff, wole byś nie został zgarnięty i nic nie odwalił, zrozum... - odpowiedział Dean.
Pojechaliśmy do mojego mieszkania, zatrzymaliśmy się, i ja poszedłem od jednej strony drzwi, Dean od drugiej.
Zazwyczaj w domu byłem po dwudziestej drugiej w soboty, tego jednego dnia postanowiłem wejść tylnymi drzwiami które zazwyczaj były otwarte,
przejść przez płot pomógł mi Dean, który podszedł do drzwi frontalnych i zadzwonił.
Zauważyłem iż ktoś otwiera drzwi od tarasu, i wyszedł ten typ, w samych bokserkach i moich kapciach z napisem "Best Dad Ever".
Złapałem chłopa za bark i zdenerwowany wprowadziłem do domu. Amanda wpuszczając Deana, zauważyła mnie trzymając byłego kierownika za bark przy
karku.
Dean pokręcił głową, Amanda się rozpłakała i mówiła:
- Jeff, to nie tak. On przyszedł bo ktoś go okradł. Yyyy, hmmmm. Wiesz, chciałam mu pomóc. - mówiła jąkając się.
- Okradł?!?! Nigdy cię nie zdradziłem. Widziałem coś. To koniec. Koniec między nami... - odpowiedziałem, rzucając kierownika w stronę szafki na
buty o którą się wywrócił.
Tego dnia zabrałem swoje rzeczy, wszystko co było najważniejsze i wyszedłem z domu. Złożyłem wniosek o rozwód w którym pomógł mi Dean, Frank oraz
ludzie z którymi współpracowałem. Oni zrobili mi przysługę pokazując iż byłem na dodatkowych godzinach w pracy.
Rozprawa miała czas dwudziestego czwartego czerwca, rozstaliśmy się z zgodą na widzenie się z dziećmi oraz przelewanie alimentów w wysokości tysiąc
osiemset dolarów miesięcznie na utrzymanie dzieci, od dziecka.
Mimo wszystko byłem załamany, i kolejne dni spędziłem na leczeniu smutku. Dostałem nawet wolne od pracy dwa tygodnie.

 

Cytat

 

/29 Czerwiec 2013/

Tego dnia postanowiłem zmienić swoje życie, zadzwoniłem do wszystkich i mieliśmy spotkać się w kasynie.
Przyjeżdżając, wszedłem do środka, podszedłem do wszystkich i powiedziałem.
- Szefie, Dean, znajomi... Mam ważną informacje. Podjąłem decyzje. - powiedziałem.
- Jasne Jeff. Powiesz nam w biurze. - powiedział szef, i wszyscy się tam pokierowaliśmy.
W biurze powiedziałem wszystkim odnośnie opuszczenia Liberty, zmienienia życia i otworzenia czegoś.
- Jeff... Dobrze że mówisz. Będzie nam ciebie brakowało. Ale to twój wybór. - powiedział Dean.
- Jeff. Dziękuje że byłeś i pomagałeś. Gdybyś kiedyś wrócił. Daj znać. Pomożemy ci z pracą i wszystkim -
powiedział Szef, klepiąc mnie po plecach.
- My również dziękujemy panie Jeff. Ułatwił nam pan prace, będzie trudniej ale damy rade. Życzymy powodzenia. - powiedzieli mężczyźni, jeden podał mi
rękę do uściśnięcia.
Uścisnąłem z każdym rękę, klepiąc ich po plecach.
- Dziękuje wam, za pomoc. Gdybym był wam jakoś potrzebny, jakoś mnie namierzycie. - Odpowiedziałem.
- Jasne Jeff. Z tym nie powinno być problemu. - odpowiedział szef, śmiejąc się.
Tego dnia wypiliśmy dość sporo, jako iż były to moje ostatnie dni w Liberty City.
Dnia pierwszego lipca, wyjechałem z oszczędnościami wartości pięciu tysięcy dolarów.
Mieszkałem długo w hotelach, pracowałem na magazynie na San Fierro, potem przeprowadziłem się do Venturas gdzie byłem w firmie transportowej jako
kurier, dużo się nie działo, dopiero w roku 2020 firma się rozpadła, i postanowiłem wyjechać do Los Santos, gdzie życie było tańsze, a zarobki 
tylko trochę mniejsze. Poznałem tu wielu ludzi. Jestem zadowolony z faktu iż funkcjonuje tu jak każdy inny człowiek i nie jestem osądzany.
Czy kontakty wrócą, jeszcze się przekonam, chyba że już wróciły, tego nie mogę powiedzieć.
Mogę powiedzieć że poznałem tutaj wiele wspaniałych osób, którzy wiele mi pomogli.
Dla mnie nie liczy się pieniądz. Wolał bym stracić pieniądz, niż szacunek ludzi których już bardzo dobrze znam.

 

/Koniec?/

 

Edytowane przez Vesior
Nozownik lubi to

Mieszkam w UK. Nie zawsze korzystam z poprawnej Polskiej pisowni. Zbyt często gadam na zmianę po Angielsku i Polsku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę. Warunki użytkowania Polityka prywatności Regulamin