Skocz do zawartości
Gracze online

 

 

MichaelChytrus

Gracz
  • Postów

    16
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Aktywność reputacji

  1. willowfield polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  2. ArbuzzDDL polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Biografia jest z konkurencyjnego serwera na platformie SAMP, gdzie grałem wiele lat. Wątki postaci zamierzam kontynuować na tym serwerze. Nie będzie nudno. Pozdrawiam serdecznie.

    (niektóre grafiki wygasły, te co są to jedyne które sie zachowały)
  3. ArbuzzDDL polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  4. KaczoR polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  5. Witekis polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w [Nie miałem]Chytrus   
    Siema kurwa pozdrawiam moich fanow z youtube i piekne kobiety, reszty nie
  6. vedkonner polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  7. bulkaa polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  8. Sava polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  9. U Can Try polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  10. Spajkz polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  11. siarinho polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  12. Scorpio polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  13. szponto polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  14. MichaelChytrus polubił odpowiedź w temacie przez Kaizi w #5 | Welcome to LS!   
    Witajcie!
    Wiemy, że czekaliście na stanowisko z naszej strony i oto temat, który mamy nadzieje rozwieje Wasze wszelkie wątpliwości. Pierwszym, a zarazem najważniejszym jego aspektem jest przeniesienie rozgrywki do Los Santos. Sporo czasu zastanawialiśmy się nad odpowiednim miejscem do dalszej rozgrywki. Paleto Bay nauczyło nas wielu rzeczy, jedną z nich było brak wyraźnego rozdzielenia typowego "centrum" rozgrywki od miejsca dla organizacji przestępczych. Poniekąd okres gry w Paleto przysłużył nam się w dużej mierze do optymalizacji serwera, dzięki liczbie graczy, którzy aktywnie spędzali na nim czas oraz zgłaszali błędy. Widzieliśmy Wasze komentarze odnośnie notorycznego mijania się z gangsterami i innymi sytuacjami podchodzącymi pod stereotyp przestępczego życia.  Sporo osób również pisało, że chcieliby pograć w Los Santos, dlatego zdecydowaliśmy się na przenosiny. Chcemy w taki sposób wykreować rozgrywkę, aby organizacje przestępcze miały odpowiednią przestrzeń do gry, która będzie się sprawnie przenikać z pozostałymi mieszkańcami metropolii, tworząc całość naszej rozgrywki na serwerze.
     

     
    Vespucci (różowy) będzie miejscem typowo dla rozgrywki cywilnej i spokojnej. Ma służyć za typowe "centrum" serwera, które nadaje tętno miastu oraz sprawia, że nigdy nie zaśnie.

    Davis (czerwony) to miasto, która zawiera wszystkie istotne elementy to prowadzenia rozgrywki, jednak nie pasuje pod znaczną część postaci kreowanych przez graczy serwisu. Nie chcąc marnować jej potencjału, również udostępniamy ją do rozgrywki, bardziej będzie się ona kojarzyła z przestępczą częścią serwera.
     
     
    Organizacje publiczne, przestępcze, biznesy oraz projekty IC.
    W związku ze zmianą miejsca rozgrywki odpowiednią zmianę muszą przejść również frakcje porządkowe na serwisie.
    Blaine County Sheriff’s Office oraz San Andreas Highway Patrol połączą swoje siły pod banderą Los Santos Police Department @Wilku oraz @siarinho jako liderzy. Blaine County Fire Department zamieni się w Los Santos Fire Department i pozostanie pod @DIMITRI Blaine County Government przerodzi się w Los Santos Government i również pozostanie pod @Rukol Radio jako frakcja porządkowa, nie jest dobrym i przyszłościowym pomysłem, zdecydowaliśmy, że stanie się ona biznesem, by realnie konkurować o uwagę graczy i lepsze przychody.  
    Biznesy i projekty IC przejdą gruntowną zmianę, będziemy kładli nacisk, aby podstawą było miejsce rozgrywki oraz plan na jego rozwój. Nie mamy zamiaru powtórzyć błędu, który dał istnienie 32 biznesom, gdzie rozgrywka polegała na tym samym i w ogóle nie przyciągała do interakcji.

    Nowym opiekunem organizacji przestępczych zostaje @Karach. Poprzedni niestety nie miał wystarczająco czasu, aby zająć się tym aspektem rozgrywki w odpowiedni sposób. Już wkrótce nowy opiekun na pewno skontaktuje się ze wszystkimi organizacjami. 
     
     
    Zmiany skryptowe i nie tylko.
    Usuwamy system głodu, który w dużej mierze chcieliśmy przetestować. Otrzymując od Was negatywne opinie postanowiliśmy go wyłączyć. Biznesy mają swoim istnieniem zachęcać do grania, zamiast używać sztucznych skryptów mających na celu ratować brak kreatywności. Wprowadzimy system active roleplay oraz poprawimy działanie więzienia. Od teraz aktywna rozgrywka, będzie nagradzana szybszym przemijaniem odsiadywanej kary. Zmienimy działanie czasu wymaganego do prowadzenia pojazdu tak, aby zliczał czas ze wszystkich postaci użytkownika, oraz zmniejszymy go do 1 godziny online Wprowadzimy system radarowego pomiaru prędkości oraz identyfikacji tablic rejestracyjnych pojazdów poruszających się w pobliży radiowozu.  Dodamy resztę ubrań i dodatków takich jak kamizelki, akcesoria oraz torby. Dodamy skrypt fryzjera abyście jeszcze lepiej mogli personalizować swoją postać Usuwamy character development – nie sprawdził się i był nadużywany. Zresztą, jak zobaczycie dalej, nie będzie już na szczęście potrzebny. Obowiązki Gamemasterów ulegną zmianie. Od teraz nie będą oni zapchani zwykłymi zadaniami opiekuna, a całkowicie zajmą się kreacją rozgrywki. Stworzymy podstawy gospodarki mieszkaniowej z odpowiednią ilością lokali. Los Santos jest na tyle duże, że pozwala nam pomieścić Was bez obawy o brak miejsca zamieszkania. System wypłat na serwerze przejdzie odpowiednią zmianę, by sprostać Waszym wymaganiom. Przejście na Los Santos wiąże się z wymuszeniem decyzji, która wielu ucieszy. Każda z Waszych postaci będzie miała do dyspozycji pojazd. Musimy jednak wybrać formę w jakiej zrealizujemy ten pomysł, dlatego za kilka chwil dodamy do wglądu odpowiednią ankietę, aby poznać Wasze zdanie. LINK DO ANKIETY W naszej opinii pozwoli to zrezygnować z nieudanego Character Development oraz ograniczy wymuszanie grindu gotówki, by prowadzić swobodną rozgrywkę i kreację postaci.  
    I wiele innych, które pozostawimy sobie na niespodziankę 🙂
     
    Teraz mniej pozytywne informacje...
    Niestety z powodu licznych błędów związanych z gospodarką oraz buga umożliwiającego nieuczciwe wzbogacanie się graczy, zmuszeni jesteśmy zresetować gospodarkę. Ten zabieg daje nam ogromną możliwość zaadaptowania jej pod Wasze pomysły i uwagi. Tym samym zachęcamy Was do dalszego podsyłania spostrzeżeń dotyczących zmian. Na pewno ułatwi to nam pracę, a Wy będziecie mieć większy wpływ na wygląd serwera.
     
    Na poprawę nastrojów prezentujemy Wam poniżej kilka screenów z naszego smartfona.
     

     

     
     
    Dla fanów immersji też coś dzisiaj mamy
     
    Już niedługo widzimy się w Los Santos!
     
  15. Kocurr polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Biografia jest z konkurencyjnego serwera na platformie SAMP, gdzie grałem wiele lat. Wątki postaci zamierzam kontynuować na tym serwerze. Nie będzie nudno. Pozdrawiam serdecznie.

    (niektóre grafiki wygasły, te co są to jedyne które sie zachowały)
  16. Kocurr polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  17. Verevi polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  18. Bartas polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w Wyatt Wiggins, od Los Santos do Paleto Bay   
    Masz 15 lat, wychowujesz się na biednej dzielnicy, nosisz trzeci rok te same trampki popisane markerem, palisz zielsko ucięte przez dilera za pierdolone 30 dolarów, hajs oczywiście z dziesiony na jakiejś niewinnej staruszce, chłopaki kradli portfel a Ty ją kopałeś po głowie by przestała krzyczeć. Po zapaleniu zioła kierujesz się do domu, kładziesz się do łóżka i rozmyślasz o tym, że chcesz być obrzydliwie kurwa bogaty, chcesz rzucać hajsem w pysk dziwce, wyjebać jej sztuke na twarz jak przyjdzie Ci ochota i zatkać jej morde dolarami. Do pracy się oczywiście nie nadajesz, bo jesteś jebanym grubasem przez swoją ukochaną matkę prostytutke. Ojciec standardowo nie żyje bo rozjebał mu łeb jakiś czarnuch który zrobił przelotówe z ziomalem nie na tą osobę co trzeba, no kurwa mówi się trudno. Jedyne co Ci przychodzi do głowy to gangsterka...
     
    Sposobów na nielegalny zarobek jest w chuj. Możesz czaić się z kosą w zaułku na Idlewood i opierdalać jakichś frajerów z siana, którzy dostali kwit od starego na nowy telefon. Możesz sprzedawać fete zmieszaną z kreatyną, albo zioło maczane w cukrze, zawsze to kurwa jakieś 0,2 na wadze więcej. Można wymieniać w nieskończoność. Nazywam się Wyatt Wiggins i wybrałem handel kokainą. Z czystością miała ona wspólnego tyle co cipka Lary Kozlovej po spuszczeniu się do środka całej ekipy z Vallhali, ale nie mogłem narzekać, w końcu kontakt do tej kokainy załatwił mi mój młodszy brat ryzykując wiele, bo zdrowy na umyśle nie byłem, zawsze jak był przypał to policja patrzała na mnie zamiast na winnego. Postawiłbyś mnie wtedy obok pierdolonego Bin Ladena, sam zgadnij kogo osądziliby za zamach na USA. Handel kokainą na samych początkach był bardzo ryzykowny, potrzebowałem pomocnej dłoni, którą wystawił do mnie mój brat. Razem pchaliśmy to gówno na winklach, nie na uncje a na gramy, bo tak kurwa klient wracał zaraz po kolejne, za kilka godzin znów to samo, a tydzień później był uzależniony nie tylko od kokainy, a od swojego dilera który ratuje mu dupsko i sprawia, że świat nie jest szary. Handlowaliśmy tym w rejonach Idlewood, oraz w okolicach Ganton, dzięki czemu znajomości szły cały czas w górę, w skarpetach brakowało miejsca na kwit a ćpuny chciały tego gówna coraz więcej. Dwie osoby w tak młodym wieku handlujący koką na skale masową? Zapomnij kurwa. Psy nas złapały, gdy tylko jakiś diler, który nie potrafił sobie nagonić klientów, rozpruł się na psach, że to Wyatt Wiggins i Wyclef Wiggins handlują kokainą na tych terenach i chuj. Nie skończyło się na krótkiej odsiadce, podobno po tym towarze wykitowało kilka osób do czego doszły jakieś krawaty z DEA. Oboje poszliśmy na dobre kilka lat do więzienia, byliśmy sądzeni jak dorośli.

    Czas w więzieniu płynął wolno. Jednych trzymanie w klatce zmienia na lepsze, drugich wychowuje na skurwysynów, tak samo jak ze zwierzętami. Jeden lew po ucieczce z zoo będzie jedynie chodził własnymi ścieżkami by unikać problemów, drugi zagryzie każdą napotkaną osobę nawet dla jaj. Mnie i brata zmieniło na to pierwsze. Wyclef prawie codziennie chodził na siłownię, próbował nawet przekupić strażnika by ten mu co dwa dni dawał mleko sojowe, bo sobie rozplanował diete jebany ale opłaciło się, bo po pewnym czasie w pace, wyglądał tak, że niejeden pedał z celi obok walił chuja na pamięciówie myśląc o nim. Co z grubym Wyattem? Żarł, jarał zioło, żarł, ćpał krechy, porzucał sztangą na ławeczce, po tym walnął kreske, na następny dzień coś zjadł, jebnął kreche, zajarał zioła, znów się nawpierdalał grubas i tak prawie codziennie przez całą odsiadke. Ale ani jednemu, ani drugiemu nie przyszło do głowy by po wyjściu wrócić do dilerki. Chcieli zarabiać bezprzypałowo, po prostu mieć kwit i mieć ludzi od brudnej roboty, bo nikt tu nie mówi o rzuceniu zarobku nielegalnego kwitu. Ale /bezprzypałowo/ oznacza w tym wypadku pranie hajsu.
     
    Ponad trzydzieści i prawie trzydzieści. Nie, to nie cena twojego ulubionego narkotyku za przykrojonego grama tylko wiek obu braci po wyjściu z paki. Idąc przez Idlewood gdzie jedyną atrakcją było oglądanie raz na kilka godzin jakiegoś buffalo czy elegy, albo obserwowanie ćpuna który ograbia jakiegoś byłego kombatanta by później wydać jego hajs na dragi, do głowy nasuwają się tylko pytania: 
    -czego chcą ludzie?
    -na czym się znam?
    -czego brakuje na tej dzielnicy?
    Odpowiedzi na te pytania były proste:
    -ludzie chcą pieniędzy
    -na tym co robiłem w więzieniu, czyli gra w karty i ćpanie
    -pierdolonego miejsca spotkań gdzie będą połączone cechy podanych podpunktów wyżej
     
    Długo nie myśląc chłopaki wyciągnęli ze skarpet hajs, schowany na szybko przed wjazdem psów.
     
    Jeśli lubiłeś hazard kilka lat temu, nie ma opcji, że nie pamiętasz Maszyn Braci Wiggins. O taaa, speluna która zapoczątkowała tak na prawdę rozwój jednorękiego bandyty, bo dopiero po otwarciu tego biznesu, każdy bar w Los Santos posiadał taką maszynkę do robienia hajsu, ale to byli pionki, bracia Wiggins rozdawali karty w tej grze. Codziennie setki ludzi przepierdalających wypłate na wrzucenie hajsu do maszyny w której wygrane były częste, lecz za małe by wyjść na plus. Maksymalną wygraną było 12 kawałków, te maszyny mieściły w sobie tyle kwitu, że nie dałbyś rady tego unieść. Czasami nawet z Wyclefem ustawialiśmy maszyny, by nie dawały hajsu ludziom, nawet gdy na ekranie widziałeś trzy kurwa siódemki. Wszyscy wkurwieni a my z uśmiechem na ustach wzruszaliśmy ramionami, dawaliśmy gościowi tysiąc dolarów do ręki za rekompensate, on to wrzucał znów do maszyny, przepierdalał całość i wychodził z niczym. Jak taki biznes mógł się utrzymywać? No kurwa tym, że ludzie po prostu nas kochali i nie przychodzili tam tylko dla hajsu. Chciałeś kreche? Miałeś ją na miejscu. Chciałeś się najebać taniej niż w sklepie? Bracia Wiggins zawsze ugościli tanim trunkiem. I tak cudownie leciały miesiące...
    Gangsterka to poważne gówno, po kilku miesiącach mieliśmy ludzi którzy z klamkami na wierzchu chodzili po biznesie i pilnowali, by wszystko grało jak trzeba. Jedna dziwka próbowała mnie ograbić i faktycznie jej się to udało, bo dostałem pierdoloną kulkę, lecz suki już nie ma na tym świecie bo chłopaki skręcili jej kark na moich oczach, a ja oddałem serię w jej płaską klate. Interes szedł świetnie, jednak byłem łapczywym grubasem, chciałem mieć jeszcze więcej hajsu.

    Pawn Shop, czyli daj mi swój telefon warty pięć stów który dostałeś od nadzianego starego na urodziny, ja Ci dam sto dolców które i tak przepierdolisz na dragi ode mnie albo maszyny ode mnie. Dzięki temu biznesowi mogłem prać tyle hajsu ile chciałem. Do tego również doszło pożyczanie kasy na procent i nie mówię tu o małych kwotach, bo ode mnie można było minimalnie pożyczyć 5 kawałków podczas gdy większość widziała taki hajs jedynie w filmie o gangsterach. Większość płaciła na czas, a jak ktoś zwlekał to moi ludzie upierdalali mu jedną rękę i zazwyczaj w ten sam dzień hajs do mnie wracał, tyle, że podwojony lub nawet potrojony za zwlekanie. Nie zliczę ile osób w tym czasie zginęło przez moje widzimisie, byłem bardzo kurwa złym człowiekiem. Wyclef nie działał tak jak ja, był spokojniejszy, rozważniejszy i nie działał głośno. Byliśmy różni i jednocześnie identyczni.
     

    Kilka lat temu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiadomym było, że bracia Wiggins nie działają legalnie i podpadli kilku osobom, lecz nikt nie przypuszczał, że znajdzie się osoba która zdoła zrobić coś takiego. Maszyny braci Wiggins zostały spalone, całkowicie kurwa zniszczone. Możecie się jedynie domyślać co czuli wtedy dwaj gangsterzy. Nie chodziło o sam dochód jaki przynosił biznes, a o sentyment, coś dzięki czemu doszli bardzo wysoko. Każdy po kilku dniach wiedział kto to zrobił, byli to Varrios Los Aztecas, gang z El Corony który próbował zająć tereny Idlewood. To oznaczało pierdoloną wojnę do której przyłączyli się gangsterzy z Tree Top Piru dzięki układom Wyatta z OG gangu z Ganton. Krew lała się wszędzie, codziennie na ulicy leżał rozjebany latynos lub czarnuch z czerwonymi trampkami.
     
    Wyatt Wiggins nie żyje, prawdopodobnie sprawcami jest gang z El Corony!
    Pamiętacie to? Mogli wtedy podawać moje dane w telewizji bo byłem już kurwa praktycznie celebrytą. Co za zakłamane gówno, ale to dobrze, bo dzięki temu mogłem uciec z miasta by mnie nie odjebano i przemyśleć wszystko. W sumie to dzień przed sensacją, że jeden z Wigginsów nie żyje dostałem kulkę. A w sumie to kurwa ledwo uszedłem z życiem bo gonił mnie cały pierdolony poligon tacosów z Corony. Chore gówno, nawet nie wiem jak to przeżyłem, świadkowie byli przekonani, że nie żyję  i policja, gdy nie mogła mnie znaleźć wydawała oświadczenie prasowe, gazety huczały, wiadomości również, a czarnuchy z Idlewood były załamane. Później bardzo wiele się zmieniło.
     

    Wcześniej opisywałem o dobrych stosunkach Tree Top Piru z braćmi Wiggins, prawda? Okazało się, że gdy się połączą może wyjść na prawdę dobre gówno. TTP już powoli upadało, czarnuchy nie miały zamiaru nawet kiwnąć ręką dla brudnego kwitu bo im się to nie opłacało, zbyt dużo kuzynów w czerwieni umarło. Po to Rocaine Coleman wszedł w biznes z Wyattem i Wyclefem, by dzięki nim czarnuchy z dzielnicy miały opcje na lepszy zarobek. Tak też się stało, gdy bracia postanowili wrócić do dawnych czasów, a mianowicie handlu kokainą. Organizacja przybrała nazwę Palm Tree Piru, bo to nie było już zwykłe drzewo a piękna palma, która rozrastała się na coraz więcej terenów.
     
    Ile najwięcej zarobiłeś dziennie? Tysiaka gdy udało Ci się opierdolić spluwe z kalibrem 9mm, którą zajebałeś jakiemuś pionasowi? Całkiem nieźle. Ja to w sumie sam kurwa nie wiem czy było to 400 tysięcy w jeden dzień czy 500, bo byłem tak naćpany towarem, że rzuciłem kwit za sofe na zerwanym filmie i kazałem swoim dwóm dziwkom przebranym za syreny szukać go, kto wie, może coś sobie skubnęły do kieszeni, nie obchodzi mnie to bo rzygałem hajsem. Przez te kilka lat wydawałem rozkazy skurwysynom których sam czasami się bałem, ludzie darzyli mnie miłością, rozpierdalałem magazyny narkotykowe konkurencji, gdy tylko zobaczyłem, że cena hurtowa po jakiej sprzedają towar wynosi jakieś 50 dolców mniej za uncję niż moja koka. To było cudowne. Byłem prawdziwym OG, dla swoich ludzi i bezwzględny i wyrozumiały, wrogom nie odpuszczałem, a gangi z innych dzielnic robiły wiele by umówić ze mną spotkanie by porozmawiać o interesach. Gdyby policja kiedyś przepytała mnie o imiona i nazwiska najważniejszych osób w półświatku przestępczym w Los Santos i okolicach, a miałbym wstrzyknięte jakieś serum prawdy czy inne gówno, to nie byłoby już ważnych gangsterów w tym mieście, bo znałem kurwa każdego i każdy znał mnie. Mi się to podobało, ale równocześnie męczyło.
     

    Żeby się odstresować brałem kokaine, po której biłem kobiety ale potrzeba mi było lepszego przeciwnika, a nie takiego który pada po jednym lekkim strzale na pysk. Usłyszałem o czymś takim jak pierdolony podziemny krąg. Słyszałeś o tym? Jeśli nie to żałuj, a jeśli kiedyś na tym byłeś to wiesz, że to jebany terror i tego właśnie szukałem. Chodziło o to, że prawie co tydzień, każdy który zgłosił się do kręgu dostawał informacje kiedy i gdzie ma się pojawić. Gdy przychodził ten dzień i dojeżdżałeś do ustalonego miejsca, słyszałeś błaganie o litość jakiegoś człowieka po którego głowie skakał przeciwnik. Muzyka, darcie mordy, wyżywanie się na sobie, o tak kurrrrrrrrwa. Jak tylko zobaczyłem to pierwszy raz, odrazu chciałem brać w tym udział bo byłem kurwa potężny. Pomyślałem sobie, że jak dostanę wpierdol to chuj tam, podam rękę zwycięzcy gdy się otrzepię a później moi ludzie wpakują mu kulke w skroń. Jednak do tego nie doszło, bo kurwa Wyatt Wiggins lubi stawiać na swoim. Wygrałem jebany podziemny krąg pierdolone 4 razy, nikt w całej historii nigdy nie dał rady. Ludzie tam mogli mieć w łapie nóż, mogli mieć kastet czy nawet pierdoloną gaśnicę. Ja zawsze używałem tylko rąk i to ja zawsze wygrywałem. Nawet pokonałem pojeba z gitarą, któremu nikt nawet nie mógł zadać ciosu. A pokonałem go na własnej dzielnicy, na Ganton na patelni, nawet nie wiecie co to za szaleństwo było, gdy po 20 minutowym starciu, nagle Wyatt wyjebał tacosowi takiego strzała, że gość nie mogł się podnieść przez dłuższy czas. Przegrałem tylko raz, lecz gość był z gangu z którym biliśmy piony, więc potraktowałem to jako przyjacielski sparing i nie obchodziła mnie opinia innych, gdyż wszyscy już i tak widzieli, że jestem potężny, a walka trwała bardzo długo.
     
    Miałem miliony dziwek w swoim życiu, próbowałem cipki azjatki, amrykanki, grubaski, karlicy, brzydkiej i ładnej, bogatej i biednej. Nie miałem za grosz szacunku do kobiet. Gdy tylko mnie jakaś wkurwiła tłukłem ją aż do nieprzytomności, czasami później szczałem jej na pysk w stanie euforii po koksie, a nawet kilka już się nie obudziło. Lecz w końcu nastał dzień kiedy na dzielnicę wprowadziła się ona. Phoebe Cali, prześliczna czarnula którą pragnąłem mieć już od samego początku. Nawet nie miałem jej ochoty przypierdolić jak powiedziała coś głupiego. Tak kurwa, zakochałem się. Ona we mnie również. Pieprzyliśmy się codziennie i codziennie seks był tak cudowny, że nie potrzebowałem narkotyków do stanu euforycznego. Co oczywiście nie znaczy, że nie ćpałem bo jakbyś mógł mi dać jakąś ksywe to nazywałbyś mnie ;kokaina;. W końcu nastał dzień, gdy ona powiedziała ;tak; jak naćpany leżałem za kanapą i udawałem martwego, by włożyć jej pierścionek na palec. Oczywiście wyszło tak patologicznie, że prawie cała dzielnica obgadywała mnie później bo sporo osób to widziało ale nie chce mi się tego opisywać. Ślub był kurwa ogromny, chyba nigdy nie widzieliście na ceremoni tylu osób i to jeszcze tak ważnych. Od presidentów największych klubów motocyklowych, po głowy triady z willowfield, czy nawet bossów makaroniarzy albo tacosów. Kurwa cudowne wesele, każdy wiwatował. Po ślubie przyszedł do mnie sms o treści: "Dzisiaj walki za urzędem w piwnicy, godzina 21". Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 20:30. Miałem dosłownie kurwa pół godziny, by prosto ze ślubu jechać się napierdalać. Wy to rozumiecie? Miałem na sobie garnitur warty pierdolone 15 kawałków i limuzyną wieźli mnie na pierdolone nielegalne walki, wszyscy prawie naćpani do bólu, wbijamy do piwnicy. Wyobraźcie sobie jak to wyglądało. Ja z małżonką oraz bratem z przodu, a za nami cała armia gangsterów z Piru. Gdyby uwiecznić to na fotce, sam Pablo Escobar gdyby żył zrobiłby mi loda. Niestety tego dnia przegrałem walkę, ale to już opisywałem wcześniej.
     
    Przegrana walka dała mi wiele do myślenia, musiałem wyjechać i odpocząć. Postanowiłem zrobić sobie urlop od gangsterki na jakiś tydzień i wyjechać z żoną do Vice City do jednego z najdroższych hoteli świata. Wsiadamy do samolotu, lot 187. Gdy zobaczyłem na bilecie numer lotu, zacząłem się bardzo głośno śmiać, a dwie minuty później samolot nagle zaczął spadać w dół. Krzyki ludzi, modlenie się, płacz - to wszystko kurwa działo się tak szybko, że mało co z tego pamiętam. Poczułem dziwny chłód, chciałem wstać i zamknąć okno, przy okazji opierdalając Phoebe, że czemu nie zamknęła okna na noc. Jednak po otworzeniu oczu i zorientowaniu się gdzie ja kurwa jestem, zobaczyłem, że leże w wodzie na jakiejś plaży a w okół mnie są ludzie z urwanymi kończynami, niedaleko gdzieś płonący wrak samolotu. Nie ogarniałem co się stało ale wiedziałem jedno, nie ma przy mnie mojej żony. Wkurwiony i przerażony szukałem jej po całej plaży, nikomu nie pomagałem bo miałem inny cel. Pierwszego dnia jej nie znalazłem, miałem w oczach najgorsze wizje. Tak, to była miłość do chuja. Jak byście zobaczyli co ja tam odpierdalałem to byście płakali ze śmiechu bo ja jak teraz to wspominam to sam się śmieje. Ja po prostu miałem dryg do rządzenia, ludzi samych przyciągało to, że ja tam jestem. Stworzyłem tam pierdolone Island Piru, których zadaniem było chronienie mnie i szukanie mojej żony. Na drugi dzień każdy już wiedział kim jestem, ludzie nie chcieli ze mną zadzierać. W sumie to mi się podobało. Cieszyłem się, że jestem na tej wyspie i gdy przypłynął po kilku dniach pierwszy statek, kazałem płynąć jedynie mojej żonie, a sam wolałem zostać póki nie przypłynie druga ekipa ratunkowa. Przez ten czas mogłem porozmyślać samotnie. Wyspa na której było osób od zajebania, a nagle została na niej garstka czekająca na nic.
    Po powrocie nic nie było już takie same. Powoli wszystko zaczęło się pierdolić. Policja zamknęła jednego z OG PTP, Johnnyego Lusinchiego do paki albo go zabito, już sam kurwa nie wiem. Mój brat się ukrył, moją żonę zamknięto w pace, moje magazyny narkotykowe zamknięto. Nie miałem wyboru, musiałem uciekać i tak znalazłem się w Paleto Bay. Otwieram wraz z bratem i pomocnikami farme, która nie będzie do końca legalna ale chuj to kogo obchodzi. Czas na emeryturę, bez stresu.
  19. Sons polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w [Nie miałem]Chytrus   
    Siema kurwa pozdrawiam moich fanow z youtube i piekne kobiety, reszty nie
  20. inkaust polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w [Nie miałem]Chytrus   
    Siema kurwa pozdrawiam moich fanow z youtube i piekne kobiety, reszty nie
  21. Grower polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w [Nie miałem]Chytrus   
    Siema kurwa pozdrawiam moich fanow z youtube i piekne kobiety, reszty nie
  22. barthek polubił odpowiedź w temacie przez MichaelChytrus w [Nie miałem]Chytrus   
    Siema kurwa pozdrawiam moich fanow z youtube i piekne kobiety, reszty nie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę. Warunki użytkowania Polityka prywatności Regulamin