Skocz do zawartości
Gracze online

 

 

EL NUEVAS MC


Gtamix

Rekomendowane odpowiedzi

**W poprzednim sezonie El Nuevas MC zostało rozbite przez FIB. Poniższe zapiski pozwoliły Marcowi Donsonowi napisać biografie Daniela Chaveza - trzeciego presidenta klubu.**

 

Chapter 1
“Daniel Chavez”

Nazywam się Daniel Chavez i w środowisku motocyklistów uważany jestem za jednego z ważniejszych weteranów EL NUEVAS MC. Jestem synem Dominica Chaveza - wspierałem Carlosa Velazqueza oraz Roya Morientesa. Jeżeli trafiliście na te zapiski, to pewnie gryzę dziś piach. To co tutaj dla Was opisałem jest jedną z największych tajemnic klubu. Działanie w jego barwach, to była moja najlepsza decyzja w życiu. Chciałbym teraz rzucić trochę światła na początki działalności MC po “wielkim kryzysie” - tak nazwaliśmy okres po zatrzymaniu Carlosa Velazqueza.

1968328446_Zrzutekranu2022-06-21o19_08_35.thumb.png.7031392237bc86bab177cc411dff80f8.png

[maj 2022 roku]

W 2022 roku odbyło się spotkanie w składzie: ja, Leona Cardeans oraz Velazquez. Po nim Leon za wiele nie mówił, pamiętam tylko jego wyraz zmieszanej twarzy po wyjściu. Gdy wsiadałem na parkingu więzienia na motocykl, ten rzucił do mnie tylko tekst “Oczekuje niemożliwego”. Nie rozumiałem słów Cardeansa, ale wiedziałem, że ta rozmowa była dla nas przełomowa. Klub był w totalnej dupie. Nasze kontakty praktycznie powymierały, ludzie się porozchodzili, a Armeńczycy razem z FIB siedziało nam na ogonie. Można było dostać kurwicy. Ten klub w niczym nie przypominał tego jakim się stawał przez wiele lat. To był wielki kryzys, na szczęście tylko przez jakiś czas.
Pamiętam jak wróciliśmy do klubowego baru, pamiętam jak padał w tych dniach soczysty deszcz, wiało niemiłosiernie a łatwiej było pływać po drogach niż jeździć jednośladem. Gdy dojechaliśmy na miejsce, można było dostrzec jeszcze fragmenty walających się taśm FIB, bo nikt ich nie kwapił się do sprzątania po zatrzymaniu Valesqueza. Mówiło się, że to “pomnik” po pozostałościach klubu, jego upadku. Nikt z nas nie chciał jednak w niego wierzyć.
Wszedłem wraz z Leonem do środka, minęliśmy kilku ludzi, po czym szybko udaliśmy się do sali posiedzeń. Bar był w opłakanym stanie. Nawet majtki kurew wisiały na zdjęciach byłych członków MC. Zdawało się jakby nikt tutaj nie zaglądał od kilku dobrych lat, a minęły zaledwie dwa. W sali posiedzeń czekali na nas inni członkowie zarządu. Wśród nich Danny Salazar, Baldomero Fuentes. Chyba weszliśmy w złym momencie bo Danny kłócił się z obecnym przywódcą grupy - Jackiem Gallardo. Pamiętam, że Jack był kurewsko wysoki, ze dwie czy tam trzy głowy wyższy od Baldomero. Przyjechał tutaj zgodnie z decyzją rady aby utrzymać w ryzach sprawy klubu aż do wyboru nowego presidenta.

1283368516_Zrzutekranu2022-06-25o07_37_57.thumb.png.0fc7d7d88f16eef647f9f2f81cf8dff9.pngLeon stanął wtedy w progu, spojrzał na całą kłótnię obu mężczyzn, a ja wkurwiony z krzykiem rzuciłem:


- Wracamy od Valesquza. Jack, możesz wracać do Fierro. Od dziś ja przejmuje stery w Santos.
- Chyba kpisz, skąd mam wiedzieć, że Velazquez dał zgodę na Ciebie? Wiedzą o tym inni? To że jesteś dzieciakiem Chaveza nie daje Ci gwarancji... - przerwał i wtapiał swoje gały we mnie. Chyba odczuł, że przesadza.
Byłem wytrawnym mówcą, ale niezbyt szło mi opanowywanie emocji. Powiedziałem szybko:
- Wszyscy wiedzą. Masz zawijać do Fierro. Czy ktoś oprócz Jacka jeszcze mi nie wierzy? Jeżeli tak poddajcie to pod głosowanie.
- Nie ma takiej potrzeby - odezwał się nagle Leon - nikt w tematach klubu nie robi sobie jaj. Mam rację, Jack? Temat jasny. Daniel ma zostać presidentem klubu. Tego chce Carlos.

 

Pamiętam tylko jak wściekły wyszedł Jack - dobrze się stało pomyślałem - klub był w wielkim gównie a miałem wrażenie, że za jego rządów lepiej by nie było. Może w Fierro miał rację bytu, bo znał tamtejsze struktury, ale w Santos to się Gallardo nie odnajdywał totalnie. Tego samego dnia zarząd podjął decyzję o wyborze vicepresidenta - został nim mój przyjaciel Leon. Sgt armsem mój brat.

Taki zarząd został szybko zaakceptowany przez całą resztę klubu - a raczej tego co z niego pozostało. Zaczęliśmy w kolejnych dniach od porządków: wymiany kurew (serio, te były już tak przeruchane, że ledwo łaziły), zaciągnęliśmy nowych świeżaków i daliśmy szansę tym którzy się wyróżniali. Wśród nich pamiętam młodego Tercero Salazara czy Isaac Nevaresa. Zaczęliśmy odmalowywać i odbudowywać klub.

Edytowane przez Gtamix
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

spacer.png

Leon Cardenas -  weteran U.S Army w stopniu Sergeant First Class, zwolniony ze służbu w związku z PTSD oraz alkoholizmem. Ma za sobą kilka deplyomnet'ów w Afganistanie jako działacz SOOP (sekcji obserwatorów ognia połączonego). Z charakteru raczej wolna dusza, przeciwny wszelkim związkom, małżeństwom i wiązaniu się - żyje zgodnie z motywem carpe diem. Po wydaleniu z armii związał się z El Nuevas MC podczas sporu tegoż klubu z Warlords MC. Przestał wierzyć w słuszność systemu wsparcia dla weteranów USA oraz cały system legislacyjny. Za swoją działalność w Los Santos podczas lat świetności El Nuevas został doceniony przy tworzeniu chapteru w Sandy Shores, gdzie objął przy boku Daniela funkcję Vice Presidenta. Znany jest z wszechobecnych kontaktów i ogromnych umiejętności organizacyjnych.

lc.png

**Dziennik L.C, 30.06.2022 r.**

Chyba wszyscy zaczęli się tu zadomawiać.  W końcu i ja zaczynam czuć się w tym miejscu jakbym był "u siebie". Nowa funkcja póki co sprawia mi dużo satysfakcji, dostałem też pod siebie jakiegoś dzieciaka na przyuczenie. Gówniarz jeszcze nie wie co go czeka. Dzisiaj przyszła do mnie ta pyskata Carmen z nietypową prośbą. Musiałem szybko ogarnąć jej firmę transportową, która nie do końca legalnie przy pomocy moich ludzi "wyniesie" co nieco z baru jej matki. Poszło idealnie. Do tego w końcu wrócił do nas Antonio. Jeśli ten skurwiel nie zostanie nowym RC, to przestanę wierzyć w demokrację. Na razie wszystko idzie gładko. Zyskujemy pieniądze, wpływy i pokazujemy się społeczności. El Nuevas MC wróciło do ludzi. Pytanie tylko komu w końcu zaczniemy przeszkadzać i jak będzie chciał tę przeszkodę usunąć...

bar.png

***

trans.png

***

tir.png

***

jazda.png

Edytowane przez Azzu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

rarVK7k.png

Lenny 'Gambo' Gamboa 

unknown.png

2012, Last minute

Gamboa Family

Godzina 6:00 słychać przebieganie operatorów FIB'u. Lenny jak zawsze spał pół snem, więc usłyszał ciche szepty, jak i kroki. Złapał za rewolwer dość małego kalibru, po prostu zwykły colt. Wiedział kto przyszedł i wiedział, że jedyna szansa to ucieczka tajnym przejściem pod jego domem. Wiele można powiedzieć o Gambo, ale był zawsze gotowy na każdą ewentualność. Przed wkroczeniem operatorów dzieliły go dokładnie sekundy, zgarnął swojego 10 letniego wtedy syna Larrego i żone Lene ,  po czym slizgnął tunelem. Biegli we trójkę przed siebie tak długo aż nie dotarli do samego końca tunelu. W oddali było tylko słychać wystrzały granatów dymnych i hukowych. Zapytacie mnie dlaczego ten wjazd operatorów? To proste -  działaliśmy jako OMG, jesteśmy do kurwy przestępcami, jesteśmy jedno procentowi dawno wyjęci spod prawa. Długo zajęło im rozpracowanie nas. W sumie to gówno, co mieli, ale mieliśmy w oddziale pierdolonego snitcha.  Jednooki Terry - właśnie takie nosił zaplute imię - postanowił sprzedać cały zarząd... My nie byliśmy wtedy ostrożni, sami wiecie... kokaina, dziwki, broń... kontrolowaliśmy całe pierdolone miasto, nawet mucha nie przeleciała bez wiedzy Gambo. To tak w skrócie, o tej samej godzinie wbijali do każdego ważniejszego membera, jedni uciekli, innych złapali.... Oddział rozbity przez jednostki FIB'u. Początkowo Lenny z rodziną nie wiedział, co robić - zero kontaktu z ważniejszymi członkami klubu, od tej chwili został sam. Po kilku dniach dołączył do niego brat bliźniak, Sylvester. Jeździli nocą bocznymi ulicami, za dnia odpoczywali... Ze względu na syna  cała ucieczka nie była łatwa, a trzeba było sobie jakoś radzić. W sumie to.... przejechaliśmy cały stan by finalnie...by finalnie pozostać w Sandy.

 

unknown.png

 

Welcom Sandy, new life

Pierdolona tułaczka, a ja mam jej do kurwy dość. Mój syn jest za mały by kurwa w tym uczestniczyć. Zostajemy w Sandy, nie jadę dalej. To pierdolona pustynia - kto niby ma nas tutaj szukać? Te słowa były ostatnimi słowami przed dogadaniem się z miejscowym pijakiem... Kupiliśmy od niego pierdolony kawał ziemi, to były ostatnie pieniądze, jakie mieliśmy, ale... ale mamy do kurwy gdzie mieszkać, mamy swój pierdolony kąt, a ja nie mam zamiaru jechać dalej. No i właśnie tak osiedliliśmy się w Sandy na stałe. To nie była łatwa sprawa, nowi ludzie, nowa praca.... koniec z życiem poza prawem. Wraz z bratem w sumie znaliśmy się na mechanice... Często w starym warsztacie rozbieraliśmy samochody i motocykle, kradliśmy to gówno, więc trzeba było pozbywać się numerów. Mamy ziemię, a Sandy potrzebuje takich ludzi, jak my. Właśnie od tej chwili zaczęliśmy skupować uszkodzone auta, a finalnie przekształciliśmy nasz dom w cmentarzysko. Po prostu złom, różnego rodzaju pojazdy właśnie kończyły swoje życie. Kiedyś odbierałem życie wrogiemu klubowi na naszym terytorium, a dzisiaj tnę pierdolony zardzewiały samochód. Dobre, co nie? Podczas mieszkania w Sandy, no..... wpadło trochę alkoholu i nie będę ukrywał, że wraz z bratem całkowicie z tym przesadzamy po dziś dzień. Zdradzę wam sekret... pędzimy pierdolony bimber, mamy własny przepis to pewnie przez to... życie, które mieliśmy, już nie wróci, więc kamizelki, choć tak ważne dla nas, powędrowały do szafy i tak mieliśmy spokój przez kilkanaście lat...

 

[Ten post będę aktualizował aby pokazać wam jak kreuje swój character development za przeczytanie dziękuje i zapraszam do bacznej obserwacji naszego tematu.]

 

 

Edytowane przez ChopinKing
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

rarVK7k.png.e0616de55a4e5ac8fca50608b6e022da.png
 

Spoiler

 


Welcome in th Army FNG
Świeży siedemnastolatek wychowany w rodzinie zastępczej, w poszukiwaniu akceptacji i przynależności do wspólnoty, odpowiada na wezwanie Wujka Sama i trafia do jednego z punktów poborowych. Wszystko idzie sprawnie, papiery, podpisy i badania - nic prostszego, co nie? Czysta formalność żeby dostać się do Armii, pomyślał sobie młody Cruz Alevaro. Dostajesz po tygodniu list o wstawienie się na Boot Camp, pakujesz wszystkie potrzebne rzeczy i udajesz się na miejsce zbiórki. Wsiadasz do autobusu z ponad 30 innymi zupełnie obcymi Ci osobami, panuje dość napięta atmosfera która wydłuża strasznie czas - nagle autobus zatrzymuje się przed wielką bramą. Do środka wchodzi Instruktor który zaczyna na wszystkich wrzeszczeć, nie wiesz co się dzieje, wcześniej wszyscy byli tacy mili, w głowie tylko myśl "kurwa, w co ja się wpakowałem?"... Tak zaczęła się moja kariera w wojsku.

 

Bio1.thumb.png.eab5aac470ba08772560e2d35fe0c13e.png

 

U.S Army 8th Infantry Regiment - Po skończonym szkoleniu dostajesz pierwszą insygnię - Private. Na ceremonii wszyscy znajomi z plutonu na trybunach widząc swoich rodziców zaczynają do nich machać, na ich twarzach ukazuję się duma, ja w tym czasie odliczam dni kiedy w pełnym rynsztunku wsiądę do samolotu cargo z 150 innymi żołnierzami i przelecę pół świata - do Afganistanu. Ja, zwykły chłopak z Sandy Shore który kiedyś, nie miał pojęcia o istnieniu takiego kraju właśnie ląduje w nim i będzie walczył z terrorystami... tak nam wtedy mówili. A ja pełny nadziei że uratuje ten świat walczyłem dzień i noc. Ja pierdole... ale ja byłem głupi, zaćmiony tym co mówią nam przełożeni codziennie narażaliśmy się podczas patroli na zasadzki, podstawione na drogach IED, samobójców - oni nas nienawidzili, kumacie to? Byli na nas kurwa wściekli. Wyobrażasz sobie że do Twojego kraju przylatuje 500tyś żołnierzy i zabija Twoje rodziny pod pretekstem Twojej ochrony? Serio, to pojebane. Codziennie ktoś obrywał, w nocy ciągle wyły alarmy. Nie mogłeś się wysrać w spokoju bo co chwile nad obozem latały flary. Byliśmy wykończeni psychicznie... i co? Myślisz że po misji odszedłem z wojska i wróciłem do cywila? Haha! Pojechałem jeszcze zaślepiony swoją głupotą i propagandą władz na dwie zmiany - to był największy błąd.

 

Bio2.thumb.png.097d71ad097b2bb003a4d7bd44daeb72.png

 

Welcome Home Cruz, nobody cares

Podczas mojej... naszej trzeciej misji straciłem połowę dobrych znajomych, dostawaliśmy spory wpierdol od Talibów, żarty się skończyły i byli na nas kurewsko wkurwieni. Każdy czuł tą presje przez co nie mogliśmy się skupić na wykonywanych zadaniach. Było tak kiepsko że zacząłem się modlić i jakoś wytrwałem. Opieka boska? Wątpię, ale w coś trzeba wierzyć aby dotrwać do końca. Od razu po przybyciu do kraju zrezygnowałem z wojska, chcieli mnie zatrzymać - oferowali stopień Sierżanta. Tylko po co? Cała nasza banda odeszła jak jeden mąż, mieliśmy tak sprane głowy że ciężko było nam wrócić do rzeczywistości. Słyszałeś o PTSD? Każdy z nas to ma, wieczorne wyjścia do Pubu pomagają Ci na chwile zapomnieć i ulżyć w objawach. Kiedy lądowaliśmy Fort Zacundo, Major poinformował że czeka na nas specjalny gość - Prezydent. Milion kamer i reporterów, ludzie z flagami i dzieci z kwiatami - czujesz się jak bohater... rozpiera Cię duma że ktoś Ci dziękuje za Twoje poświęcenie... ale to trwa krótko. Po powrocie do domu w Sandy Shore, prócz małej uroczystości zorganizowanej przez Burmistrza, aby podbić morale i zebrać więcej głosów, pomoc się skończyła. Wylądowałem na dnie, pomógł mi stary znajomy mający lokalny warsztat.

 

Bio3.thumb.png.a100b02a224321f394578890e54df11a.png

 

New Life, New Chapter

 

[To Be Continued]

buzian, I3uLwers, Burza i 16 innych lubią to
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

spacer.png

 

 Poniższe zapiski nie są jedynie fabularnym wymysłem autora, a grą, którą rozpoczęliśmy w dniu akceptu. Podsumowaniem screenów, które wrzucamy.


Chapter 2
“New order”

Obraz

Dzień, w którym przybyłem do Sandy Shore był dla mnie cholernie ważny. Zajechaliśmy motocyklami wraz z Leonem pod jeden z popularniejszych niegdyś barów w okolicy. Żałuje, że nie widzieliście gęby Leona, który widząc nasz potencjalny Clubhouse - prawie się popłakał. Budynek wyglądał tragicznie. Okna wybite, drzwi wypierdolone jakby przynajmniej huragan je wyrwał. A to co zwróciło moją szczególną uwagę to jeden z ćpunów, który szczał w tym momencie na futrynę wejścia do budynku. Wziąłem kamień, który leżał przy moim bucie i cisnąłem nim w jego plecy - karząc mu stamtąd wypierdalać.
Uwierzcie mi, że to był wystarczający argument dla niego. Wspólnie z Leonem weszliśmy do środka. Było jeszcze gorzej niż na zewnątrz.
 

Serio?! - spojrzał na mnie Leon z litością w głosie - Tutaj?!
Tutaj. Zaufaj memu osądowi, bracie. Wezwij Lennego. Niech zbierze bra
ci i zróbmy z tego miejsca nasz Clubhouse - bracie.To jest to miejsce.
Kurwa..-wzdechnął Leon i ruszył na zewnątrz zadzwonić po resztę.

Obraz
Ja w tym czasie oglądałem każdy fragment tego budynku. Oczami wyobraźni widziałem swoje miejsce na tym pierdolonym pustkowiu. Z dala od “macek” wielkich grup przestępczych czy jurysdykcji osób, chcących nas rozjebać za sam fakt pojawienia się naszych motocykli na szosach. Wszedłem do dość dużego pokoju. “Tak, tu będzie kaplica” - pomyślałem. I usiadłem przy zniszczonym, ale niewielkim stole.
Mijały dni, mijały noce. Wszyscy od Prospect’ow po property/old lady dbali o porządek tego miejsca. Z rudery, którą można było spalić jednym koktajlem Mołotowa zrobiliśmy miejsce spotkań jednej z większych grup motocyklowych w stanie San Andreas. Odbyły się pierwsze posiedzenia w kaplicy, zagłosowaliśmy za wyborem nowego sekretarza klubu. Został nim stary Hugo Meza - weteran El Nuevas, jemu zawsze ufał Cesar. Wyobraźcie sobie chwile, w której pierwszy raz uderzyłem młotkiem, i gware jaka się uniosła w tym momencie. Uderzenia w stół, krzyki “El Nuevas!”. Głos niosący się po CH oraz po okolicznych budynkach.
Od razu zaczęliśmy od zmian, Leon ma zamysł powołania Klubu Weterana, w końcu obaj służyliśmy dla wujka sama. Tak jak wielu braci.
Początki były bardzo trudne: od problemów z ustawieniem szyku, po ustawienie poprawne motocykli. Jednak wszystko ma swój początek, ale nie poddajemy się. Lenny ma swoje złomowisko, na które przesunęliśmy braci dla ochrony, a bar, który posiada Peguero wspólnymi siłami “przeprowadziliśmy” z Los Santos. To były ciężkie dwa tygodnie. Idzie wszystko ku dobremu, a zerkanie w kierunku pustyń, nie jest już takie jak na początku. Na szosie 68 widać wielu braci, którzy przemierzają wiele mil. Bez granic, jedynym ograniczeniem jest bak.

 

Edytowane przez Gtamix
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę. Warunki użytkowania Polityka prywatności Regulamin